piątek, 31 grudnia 2010

sylwestrowe dylematy

Od miesiąca cieszę się bardzo, gdyż zmobilizowani moim przypływem energii, zebraliśmy znajomych i Sylwestra spędzamy w klubie. Będzie głośno, zabawnie, woda niegazowana będzie lała się strumieniami (dla fasonu wrzucę sobie do kieliszka zieloną oliwkę), a Nowy Rok powita szampan Piccolo. Od miesiąca żyłam też w błogiej nieświadomości myśląc, że mam dwie opcje ubraniowe do wyboru. Ale to było miesiąc temu. Dzisiaj okazało się, że z dwóch opcji pozostała mi połowa jednej z nich. Nokautując jednym założeniem sukienkę, zwyciężyła obszerna tunika i dżinsy. W akcie desperacji spryskam je brokatem.

W Nowym Roku życzę sobie i Wam wszystkim tylko takich dylematów i problemów!



czwartek, 30 grudnia 2010

efekt uboczny

Wbrew wcześniejszym tendencjom, w czasie Świąt nie zaspokoiłam swojego wilczego apetytu. Wręcz przeciwnie. Mimo kulinarnego przepychu i smaków, których w zwykłym czasie nie doświadczam, nasiliły się potrzeby podniebienia. Od poniedziałku, w czasie gdy otoczenie gładziło swoje brzuchy z przejedzenia, ja wyobrażałam sobie i śliniłam się od wspomnień babcinej szarlotki. Nie pomagały substytuty w postaci jabłka i cynamonu, nie pomagało autooszukiwanie się, że przecież wcale nie mam na nią ochoty. Gdy sukces był tuż tuż, nagle pojawiała się wizja szarlotki i lodów waniliowych. Przegrana w tym pojedynku upiekłam dzisiaj brytfankę nieziemsko pachnącego ciasta. Lecz na razie stoi nietknięta, gdyż jak się okazało podczas produkcji, z nadmiaru ciasta powstały również babcine "ciastka z dziurką" z malinami. Teraz błądzę w świecie błogiej beztroski i nie mam najmniejszej ochoty na powroty.



środa, 29 grudnia 2010

skurcze w szafie

W mojej szafie coraz częściej pojawiają się skurcze. Pierwsze poważniejsze segregacje nastąpiły dopiero w czwartym miesiącu ciąży, gdyż wcześniej wchodziło, raz lepiej raz gorzej, wszystko to co pasowało przed pojawieniem się astronauty. Wtedy wydzieliłam i ułożyłam rzeczy tak, aby pod ręką mieć te, które obecnie pasują. Natomiast w zakamarkach szafy schowałam ubrania na chudsze czasy. Z zachwytem patrzyłam na ład w garderobie. Ale jak nie mieć porządku, skoro posiadanie ograniczyło się do minimum. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Teraz zaprzyjaźniam się z "minimum minimorum". Moja szafa w ciągu tygodnia zaczęła intensywnie kurczyć swoją zawartość i obawiam się, że to dopiero początek jej akcji porodowej.

Motyl jest nowym nabytkiem i mam nadzieję, że wytrwa do końca.





poniedziałek, 27 grudnia 2010

Święta, Święta i leginsy

W ekspresowym tempie minęło mi tegoroczne świętowanie. Może dlatego, że w tym roku po raz pierwszy dzieliliśmy Święta między dwie rodziny i czas spędziłam głównie w samochodzie, leżakując jak kangur na reklamie wina, w wygodnych leginsach. Klimat też się gdzieś ulotnił. A może toczył się leniwie obok, przytłoczony tematem mojej ciąży. Brzuch przysłonił wszystko, nawet wielką choinkę u wigilijnych dziadków. Każdy chciał dotknąć, popatrzeć i stwierdzić, że taki twardy. Gdyby do mieszkania wparował nagi Święty Mikołaj z okrzykiem: "Hoł, hoł, hoł! Sprawiłem Wam Porsche" to i tak nikt by nie zareagował, bo ważniejsze jest: "czy kopie?". Na chwilę jedną astronauta miał konkurenta w postaci mojego dwunastoletniego kuzyna, który w pewnym momencie, między bigosem a pierożkami, spontanicznie spytał:
"Grzesiu, a co to jest erekcja?".

wtorek, 21 grudnia 2010

Sekret działa

Mamy z Aną takie swoje powiedzonka, które wiążą się z konkretnymi historiami. Od jakiegoś czasu, obok "dlaczego tutaj" oraz "jeszcze nigdy tak", pojawiło się wiele znaczące dla nas wyrażenie "Sekret działa". Należę do osób, które dość serio podchodzą do zjawiska samospełniającego się proroctwa i siły wizualizacji. Dokładnie rok temu, gdy ubierałam z moim jeszcze nieMężem drzewko świąteczne, w mojej głowie wyświetlił się ciekawy obraz: ja za rok ubieram choinkę i głaszczę się po już sporo zaokrąglonym brzuchu. Ten obraz podążał za mną przez pewien czas. Aż stał się rzeczywistością. Choinka ubrana, Mały Astronauta tańczy w brzuchu, Sekret działa.


piątek, 17 grudnia 2010

Ciążowe rozkojarzenie

Od czasu, gdy jestem w ciąży, zdążyłam się już przyzwyczaić do swoich drobnych rozkojarzeniowych wpadek. Normą stało się, że nie pamiętam imion oraz nazwisk i wtedy wychodzą z moich ust zdania typu: "no wiesz, to ta dziewczyna, która spotykała się z tym chłopakiem, którego siostra miała na imprezie maskę słonia". Nie dziwiło mnie również to, że zapominam o terminach lub o rzeczach, które miałam załatwić "przy okazji" innych spraw, o których również z trudem pamiętałam. Ostatnio, gdy szłam do pracy ze zwolnieniem, po które oczywiście musiałam wrócić się do domu, całą drogę powtarzałam jak mantrę: mleko, mleko, mleko, w przypadku gdybym dostała amnezji mijając sklep. Ale wczoraj przeszłam już samą siebie. Próbowałam wyturlać się z samochodu dobre pół minuty. W głowie kołatała mi się myśl, że skoro już teraz mam problemy i brzuch przeszkadza mi w tak prostej czynności, to co będzie się działo w późniejszych miesiącach. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy po wręcz heroicznej walce dostrzegłam, że...

nie wypięłam się z pasów!

środa, 15 grudnia 2010

Jaki to krem?

Jak powszechnie wiadomo w ciąży zaraz po brzuchu, a w niektórych przypadkach przed, ku uciesze mężów i przyszłych mam, rozrasta się biust. Jednym z podstawowych zakupów podczas ciąży to komplet nowych staników. Gdy udałam się do sklepu z bielizną, usłyszałam standardowe pytanie, na które nie ukrywam, miałam problem z odpowiedzią: "Jaki rozmiar Pani nosi?". Wytłumaczyłam przemiłej ekspedientce, że do tej pory nosiłam 75B, ale teraz to niestety nie wiem, gdyż jestem w fazie rozrostu. Pani przyjęła moją odpowiedź ze spokojem oraz zrozumieniem i poleciła mi kilka ciekawych egzemplarzy. Jak się później okazało naszej rozmowie z zainteresowaniem przysłuchiwała się pewna kobieta. Gdy wyszłam z przymierzalni podeszła do mnie z wypiekami na polikach i dyskretnie spytała:

"Przepraszam bardzo, ale czy może mi Pani powiedzieć, JAKI TO KREM?"

poniedziałek, 13 grudnia 2010

All inclusive

W każdym ciążowym poradniku upomina się przyszłe mamy, że należy spożywać jak najwięcej produktów, które zawierają całą masę niezbędnych witamin. Zakupy powinny skupić się na warzywach, owocach, rybach, nabiale. I cieszę się bardzo, że od tych wszystkich pomarańczy i marchewek nie jestem jeszcze pomarańczowa. Poradniki jednak nie piszą o pewnej ciekawej sprawie. Chcąc zmotywować do witaminowej diety wmawiają nam, że to wszystko dla dobra dziecka. A prawda jest taka, że to głównie dla naszego dobra, gdyż mały astronauta jest na tyle sprytny, że w organizmie mamy znajdzie ostatni miligram witaminowy i z apetytem wciągnie go przez pępowinę. Dlatego tak trafne jest określenie, które mnie kompletnie rozbraja, umieszczone na koszulce ze sklepu internetowego (http://www.be.com.pl/):

Hotel Mama. All inclusive.


niedziela, 12 grudnia 2010

Bliskie spotkania - Kosmiczne Jaja

Tytuł dość dobitny i można nawet stwierdzić, że dosłowny. Bo co innego, niż takie galaktyczne określenie, można dopasować do małego astronauty? Po piątkowym spotkaniu stwierdzam, że już taki mały wcale nie jest. Waży całe pół kilo i zajął sobie w brzuchu wygodną pozycję. Tuli się uroczo pleckami do mojego lewego boku i chyba już zakończył swobodne akrobatyczne ewolucje. Pomału zbliża się czas, aby na śmietnik wyrzucić tabliczkę: "nie ma jak w macicy" i rozpocząć mocowania i przepychanki. Na zdjęciach widać wielką stopę, główkę z karkiem i od dołu (od strony pośladków) przyłapane w całej okazałości "kosmiczne jaja".




Nasz licznik: 22 tydzień (ostatni tydzień 5 miesiąca)

środa, 8 grudnia 2010

Muzykoterapia

Od czasu studiów jestem zwolenniczką różnych kreatywnych form pracy z dziećmi. Zawsze fascynowały mnie programy oparte na arteterapii, w których wykorzystuje się teatr, muzykę, plastykę, taniec. To niezwykle rozwija i pomaga przepracować kilka spraw, z którymi dziecko może mieć kłopoty. W związku z tym, że nasz mały astronauta już słyszy (tak przynajmniej podają książki i mądre głowy z tv) prawie codziennie mamy naszą własną myzykoterapię. Ostatnio przechodzę ponowną fascynację "Pozytywnymi Wibracjami", "Siestą" Marcina Kydryńskiego i muzyką fado, więc maluch kołysze się ze mną w spokojnym rytmie. Ale po ostatnim weekendzie nie jestem już taka pewna, że trafiam w jego gust. Synek miał okazję posłuchać, podczas imprezowego karaoke, jak jego tata z wielkim zaangażowaniem śpiewa Niemena, Dżem lub Feel. Reakcji nie było. Nawet nie drgnął. Dopiero, gdy usłyszał jak ktoś zawodzi: "Hands up! Baby hands up!", zaczął się intensywnie poruszać. Teraz zastanawiam się jak powinnam to interpretować.

niedziela, 5 grudnia 2010

natura (nie tylko) męska

W piątek miałam bardzo ambitny plan, aby z pasją oddać się kolejnym fascynacjom kulinarnym. Wydrukowałam z internetu dwa przepisy i przystąpiłam do działania. Niestety pierwszy z nich okazał się na tyle pracochłonny, że skutecznie pozbył się konkurencji na kilka kolejnych dni. Tym zwycięzcą dnia okazała się ziemniaczana baba z przepisu White Plate (http://whiteplate.blogspot.com/2009/10/zima-zima-zima-pada-pada-snieg.html). Niestety w naszym domu potrawa ta nie zdobędzie tytułu dania miesiąca. Myślę, że z daniem tygodnia będzie równie ciężko. Gdy podałam to cudo, któremu wizualnie także sporo brakuje, a Mąż skosztował kilka kęsów, padło decydujące zdanie: "może i dobrze smakuje, ale ja naprawdę chciałbym coś ugryźć". Wniosek jest bardzo prosty: mężczyzna raz na jakiś czas musi wypić kieliszek wódki, poklepać swoją żonę zalotnie po pupie i...coś ugryźć. 

Uwieczniłam na zdjęciu odgłosy mojej natury, które zawsze, nie widząc czemu, dają o sobie znać podczas gotowania. Tym razem rozgardiasz przy babie ziemniaczanej. Uważam, że aby zaprowadzić w kuchni porządek, napierw trzeba w niej nabałaganić. Jak w życiu. 

czwartek, 2 grudnia 2010

Kulinarne hormony

Na liście hormonów, których poziom znacznie wzrasta podczas ciąży, zdecydowanie powinien znaleźć się hormon zwany kulinarnym. Prawdopodobnie jego skład chemiczny nie został jeszcze odkryty, ale bez wątpienia istnieje i daje o sobie znać z dużą siłą. Jeszcze dwa lata temu byłam totalną ignorantką w kwestiach kuchennych. Gdy w pracy śmiałam się, że w mieszkaniu tylko dwa razy użyłam palniki na kuchence, a piekarnik otwierałam tylko po to, aby wytrzeć ze środka kurz, koleżanki skwitowały to z dezaprobatą: "nie masz się czym chwalić". Nie przyznałam im wtedy racji, ale głęboko w sercu zazdrościłam im, gdy rozmawiały o nowych przepisach, pieczeniu chleba w domu i piernikach świątecznych. Nie spodziewałam się jednak, że te czasy pójdą w zapomnienie. Im bardziej zaawansowana jest moja ciąża, tym czuję większą ekscytację oglądając kulinarne programy i blogi. Ostatni miesiąc obfitował w nowości: galaretki z owocami, tiramisu, pomidorówkę z własnym przecierem, karkówkę według przepisu mojego taty. Dzisiaj stałam się szczęśliwą posiadaczką formy do muffin. Odkryłam, że istnieje coś takiego jak cukier z prawdziwą wanilią i nareszcie wiem, że estragon to przyprawa a nie żeńskie hormony! 

środa, 1 grudnia 2010

Kto tam? Mały astronauta...

Nasz mały astronauta jeszcze nie przyszedł na świat, a już mamy swoje tajemnice przed jego tatą. Podstawową tajemnicą jest tylko nasz, nikomu innemu nieznany, gdyż nieodczuwalny na zewnątrz język porozumienia. Kod jest dość prosty: zastrzyk energii w postaci ciepłego mleka z miodem - lekkie muśnięcie z lewej strony w odpowiedzi, głośny film w kinie - silniejszy kopniak z prawej strony, kołysanie podczas muzykoterapii - rozciąganie w górnej partii brzucha. I tak sobie spiskujemy, bo jest to niezwykły czas, kiedy tylko przyszła mama czuje ruchy swojego dziecka. Mój mąż musi niestety jeszcze trochę poczekać, aż maluch urośnie i nabierze więcej sił na solidne kopniaki. Na razie, gdy ja reaguję wieczorami nagłym wybuchem radości, on patrzy na mnie jak na kosmitkę z obcym w brzuchu. Śmieję się pod nosem i mimo wszystko mam nadzieję, że na tych płodowych sekretach zakończymy.

poniedziałek, 29 listopada 2010

senny świat

Mała Amelia wierzyła, że jej sąsiadka zapadła w śpiączkę, ponieważ wyrabia swoją normę snu, aby później już wcale nie spać. Chciałabym czasami żyć w takim przekonaniu, że teraz po to zasypiam jak po dotknięciu palcem hipnotyzera, aby później zajmować się dzieckiem i snu nie potrzebować wcale. Niestety to nie tak nasze funkcjonowanie zostało pomyślane. Natomiast te kilkanaście ciążowych godzin, które w ciągu doby przesypiam, obfituje w niezwykłe sny. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale nigdy wcześniej w taki sposób nie śniłam. I tym sposobem w świecie po drugiej stronie lustra spotykam ludzi, którzy rodzą się z pąków kwiatów, walczę z kotem moich przyjaciół, stoję na mrozie z mydłem w ręku w kolejce pod prysznic lub przewijam mojego nowonarodzonego astronautę. Ale jednego snu, który potwierdza moją teorię o symbolice snów, nigdy nie zapomnę. Gdy leżałam w szpitalu przyśnił mi się mój syn. Miał już trzy lata i przyszedł do mnie, gdy kąpałam się w wannie. Zdjął ubranko i chciał żebym go umyła. Gdy pokazałam mu szampon z Kubusiem Puchatkiem, on ze łzami w oczach powiedział: widzisz mamusiu,  pierwszy raz od trzech lat kupiłaś mi specjalny szampon dla dzieci...

Ten sen był przełomowy. Uświadomił mi, że już nie jestem sama i czas skończyć z myśleniem wyłącznie o sobie...

środa, 24 listopada 2010

Syndrom wicia gniazda

Zgadzam się z teorią, że w połowie ciąży bardziej odczuwalny i uwidoczniony staje się syndrom wicia gniazda. Mniej pojęty staje się dla mnie fakt, dlaczego ten syndrom dopadł akurat mojego męża, a nie mnie. I mam tutaj pewne podejrzenia, że mój mąż prawdopodobnie podbiera mi hormony. Od dwóch tygodni jeździ, kupuje, zamawia, zbija, montuje. Moja rola w tym wszystkim zaczyna się w momencie przyjęcia paczki od kuriera, a kończy w chwili zatrzaśnięcia za nim drzwi. Role w naszym domu najwyraźniej się odwróciły. To ja do tej pory dzielnie walczyłam o pudełka, segregatory oraz przegródki i włos mi się jeżył na głowie, gdy widziałam jak rośnie kolejna kupka papierów. Mój mąż należał do stowarzyszenia zwolenników teorii, że "każda rzecz ma swoje miejsce, a jej miejsce jest tam gdzie właśnie leży". Teraz z niedowierzaniem słucham o wyprawie do IKEA po ozdobne pudełka, o lampach dających ciepłe światło i kwiatach w donicach. Ostatnio staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami kącika biurowego:

Kris: przeniesiemy rzeczy z dołu do biurka i do szafki na dokumenty?
Ja: Kochanie jest 21.30! Zrobimy to na spokojnie w weekend.
Kris: Nie mogę na spokojnie! Muszę je przenieść, nie dają mi spokoju!

Dokumenty i papiery mówią do mojego męża. Świat się kończy!

niedziela, 21 listopada 2010

Moda ciążowa

Do spowodowanych śmiechem łez doprowadzają mnie poradnikowe fragmenty na temat mody ciążowej i wskazówki w co przyszła mama powinna zaopatrzyć szafę. W niektórych książkach autorzy łaskawie dzielą potrzeby według pory roku. I tym sposobem już wiem, że powinnam posiadać: jedną sukienkę wyjściową, dwie pary czarnych spodni, spódnicę, dwie pary grubych, czarnych rajstop, majtasy ciążowe i jeden wyciągnięty sweter (zapewne również czarny). Do tego dochodzi jeszcze jeden fragment na temat tego, że ciąża to idealny moment, aby pożyczyć koszule i podkoszulki od męża. Ale to chyba w momencie jak tę jedną sukienkę wrzucę do pralki? Staram się to wszystko jakoś usprawiedliwić i jedyne co przychodzi mi do głowy to, że przy wznawianiu wydania autorom skleiły się strony akurat z tym rozdziałem!

Nigdy wcześniej nie czułam się bardziej kobieco i nigdy wcześniej nie miałam, aż tak dużej ochoty na modowe eksperymenty. Mam ochotę nosić się elegancko i ciekawie. Do piątego miesiąca dotarłam z eleganckimi spodniami, kupionymi o jeden numer wyżej niż noszę normalnie i dżinsami na gumkę (tych z kieszenią kangura jeszcze nie przyswajam). Wykorzystuję ponadto wszystkie bluzki i koszulki z mojej dotychczasowej garderoby. Natomiast ostatnio dokupiłam leginsy z klinem na brzuch i do nich elegancką koszulę-tunikę w prążki. I to mi zdecydowanie wystarczy, aby poczuć się fajnie w ciężarnym stanie. Naprawdę nie potrzebuję do tego czarnego, powyciąganego swetra. A podkoszulkę mojego męża to ja mogę owszem założyć...aby wychodząc z łóżka nie świecić gołą pupą:-)

czwartek, 18 listopada 2010

euforia!

Na VOD udało mi się znaleźć fantastyczny film dokumentalny o ciąży - "Życie przed życiem". W pewnym momencie główna bohaterka z euforią w głosie stwierdza, że jej stan jest tak ekscytujący, że nie może tego wyrazić słowami. Była bardzo szczęśliwa i w momencie, gdy oglądałam ten fragment, przyszło mi do głowy, że to niemożliwe, aby brała tylko witaminy dla ciężarnych. A jeżeli były to rzeczywiście TYLKO witaminy, to byłam w stanie oddać wiele, aby poznać nazwę firmy, która je produkuje. Ale teraz już nie potrzebuję tej nazwy! Czasami czuję się tak, jakbym galopowała po plaży o zachodzie słońca. Nigdy tego nie robiłam (obiecuję, że jak już urodzę, przestanę karmić i się pozbieram, to będę galopowała po tej plaży z moich wyobrażeń), ale myślę, że to porównywalne uczucie do tego, które serwują mi ciążowe hormony. Są momenty, gdy nagle z uśmiechem na twarzy głośno mówię: "CUDOWNIE! Jestem w ciąży!", po czym wracam do przerwanej czynności.

Mój mąż niestety nie dostaje zastrzyków z ciążowych hormonów, ale również cieszy się bardzo i próbuje zintegrować się z moim stanem. Gdy leżałam na kanapie, nieoczekiwanie podszedł i zawołał w kierunku brzucha: halo, halo! Mhh...nikt nie mówił, że początki będą łatwe.

wtorek, 16 listopada 2010

neutralne?

Cieszę się bardzo, że już poznaliśmy płeć naszego astronauty, bo to pod względem zakupowym rozwiązuje jednak bardzo wiele problemów. Oczywiście wszystkim przyszłym rodzicom wmawia się, że płeć dziecka wcale nie jest taka istotna, ponieważ teraz można kupić rzeczy, tak zwane neutralne. A ja, po licznych poszukiwaniach neutralności, z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić: nie ma takich rzeczy. Wszystko jest naznaczone piętnem płci, a raczej piętnem przekonań producentów co z daną płcią powinno się łączyć. Jeżeli ubranka są np. w zwierzątka, bo nikt wątpliwość nie ma, że zwierzątka neutralne są, to gdzieś ten akcent i tak musi być przemycony. I tym sposobem mamy np. biały, uroczy pajacyk z lwem...lecz lew ma na czuprynie równie wspaniałą różową kokardę. Nie mam najmniejszej ochoty brać udziału w walce światów i na siłę nie będę ubierała swojego Synka w ubranka w kwiatki lub misie z warkoczami. 

Mały astronauta powoli zaczyna kompletować sobie garderobę. Od mojej mamy (trudno jest mi się przestawić na babcię) dostał już trzy wyjściowe komplety...z samochodzikami.





sobota, 13 listopada 2010

Spotkanie z astronautą

W piątek miałam wyznaczoną kolejną kontrolną wizytę u lekarza. Z niecierpliwością czekałam na ten moment. To jest zawsze bardzo ważny dzień, ponieważ mogę zobaczyć mojego maluszka, posłuchać jak bije mu serce i przekonać się, że wszystko jest w porządku. I choć wiem, że nie ma żadnych sygnałów, iż mogłoby być coś nie tak, to i tak przed samą wizytą wali mi ze zdenerwowania serce. Tak chyba objawia się matczyny niepokój o dziecko. Niepokój, który będzie towarzyszył mi już chyba do końca życia.

To było niezwykłe przeżycie. Mały astronauta pokazał się Nam w całej okazałości. Będziemy mieć Synka! Od samego początku miałam przeczucie, że to chłopiec. Jest zdrowy, ma w tej chwili ok 20 cm (z nóżkami) i waży ok 250 g. Na naszych oczach ssał kciuk, a później ruszał ustami, czyli z apetytem połykał wody płodowe. Ze mną również jest już wszystko dobrze, tak więc odstawiam hormony i mogę śmiało zapisać się na "aktywne 9 miesięcy". Czas trochę rozkołysać naszego malucha. Podobno teraz potrafi już zatańczyć Twista i huśtać się na pępowinie.

Nasz licznik: 18 tydzień (od ostatniego okresu i według lekarza), 16 tydzień od poczęcia.
Zaczynamy 5 miesiąc.

Film: ciąża od 15 do 20 tygodnia



poniedziałek, 8 listopada 2010

Kocie smutki

Coraz częściej zastanawiam się, jak przygotować "naszego synusia", czyli kota Carlosa, do nowej sytuacji, która nieoczekiwanie spadnie na niego w kwietniu. Jest on niewątpliwie kocim jedynakiem - rozpieszczonym i wychuchanym na wszelkie możliwe sposoby. Z mężem śmiejemy się, że całe mieszkanie to jego królestwo, a my jesteśmy tylko po to, aby mu usługiwać. Ale wcale nie dziwię się, że kot nabrał takiego przekonania. Gdybym była kotem, a mój pan stałby ze mną na balkonie i pokazywałby mi świat i tłumaczył, że już większość ludzi z bloków obok poszła spać (gdy to zobaczyłam, zrozumiałam, że to już przyszedł czas na tacieżyństwo), to też poczułabym się wyjątkowo. Większość poradników radzi, aby już teraz, stopniowo odsuwać od siebie pupila, ponieważ później przeżyje (cytuję) kocią traumę. Ja nadal łudzę się, że będę miała na tyle siły, aby poświęcić mu wystarczająco dużo uwagi, aby nie poczuł się odrzucony.
Wczoraj rozmawialiśmy na ten temat z mężem:

- Kochanie, myślisz, że nadal będziesz tak często tulił naszego kota?
- Oczywiście, że nadal będę się z nim drażnił.

Mh...to się chyba nazywa męski sposób na okazywanie czułości.



piątek, 5 listopada 2010

Zakaz dotykania - strefa chroniona

To niesamowite, że różne fragmenty naszego ciała tak bardzo potrafią stracić na znaczeniu, lub wręcz przeciwnie - mogą wiele zyskać, a to tylko (lub aż) dlatego, ponieważ zmieniło się ich zastosowanie. Np. piersi, które do tej pory będące raczej wabikiem seksualnym (uśmiecham się pod nosem, ponieważ akurat ta część ciała nigdy nie była moją specjalnością, aczkolwiek jednego mężczyznę mimo wszystko udało mi się jednak zwabić) teraz staną się źródłem pokarmu naszego Maleństwa. Na razie jednak jestem na etapie egoizmu dwulatki i w myślach kołacze mi się: "MOJE piersi". Natomiast to co już "oddałam", a raczej na jakiś czas wynajęłam astronaucie, to brzuch. Jest już coraz bardziej widoczny i coraz bardziej stanowi część mojego ciała, którą z uwielbieniem głaszczę czule i czule głaskać uczę też mojego męża. Kochamy ten brzuch, jest tylko nasz. I bardzo żałuję, że tak mało ludzi zdaje sobie sprawę, że jest to wręcz intymne miejsce. Jeszcze nie potrafię sobie poradzić w momencie, gdy osoba z mojego bliskiego otoczenia za każdym razem podchodzi do mnie, dotyka mojego brzucha i go obnaża podnosząc moją koszulkę. Czuję się wtedy tak, jakbym paradowała w samej bieliźnie w autobusie pełnym ludzi.

środa, 3 listopada 2010

Co się dzieje?

Lubię raz w tygodniu przejrzeć książki i portale (polecam kalendarz ciążowy na http://www.edziecko.pl/) związane z rozwojem dziecka w danym momencie. Pomaga mi to wyobrazić sobie co dzieje się w moim brzuchu i jak astronauta teraz sobie radzi. Ale jak dochodzę do momentu, który opisuje moją obecną sytuację, to od razu mam ochotę tę całą literaturę wyrzucić przez okno. Mam wrażenie, że te teksty piszą specjaliści od horoskopów. Czyli tekst jest tak napisany, aby był dla wszystkich a zarazem dla nikogo konkretnego. Bo jak mam zrozumieć tekst, w którym dominują zdania typu: twoja cera zmieni się, może być piękna i gładka lub będziesz miała liczne wypryski. Bardzo dziękuję za takie błyskotliwe spostrzeżenia. O włosach też było. Miały zrobić się bardzo gęste. Szkoda tylko, że nikt nie wspomniał, że chodzi o włosy...na nogach:-)

wtorek, 2 listopada 2010

Zachcianki

Pół wiaderka kiszonej kapusty, sok grejpfrutowy, którego do tej pory w ogóle nie akceptowałam, niechęć do popcornu, który w przeciwieństwie do grejpfrutów ubóstwiałam, coraz większa aktywność u progu kuchni...wszystko to rozumiem i akceptuję. Ale gdy w telewizji słoik czekolady spiskując ze świeżym, ciepłym tostem przemawiają do mnie tak czule, mlecznie i delikatnie: spróbuj nas...zaczynam się niepokoić. Niestety ostatecznie przegrałam tę walkę. Pewnego pięknego dnia wróciliśmy do domu z tosterem, tostami i nutella - najdroższym moim zestawem zachciankowym.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Chłopiec czy dziewczynka

W ciągu ostatnich dwóch tygodni nastąpił ogromny przełom. Jednak warto małymi krokami pokonywać swoje lęki i ograniczenia. Zawsze wierzyłam w to, że jesteśmy tym, co myślimy i wiele rzeczy, zależy od naszego nastawienia. Staram się dbać o siebie, regularnie wychodzić z domu i każdego dnia dziękuję za to, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Teraz czas przejść do fazy numer dwa: organizacji życia na zwolnieniu, tak aby te kolejne miesiące nie okazały się stracone. Ale o tym później, ponieważ dopiero opracowuję plan działania.

Z ciążowych ciekawostek: im bardziej ciąża jest zaawansowana, tym częściej pada pytanie czy już wiemy jaka jest płeć dziecka. Jeszcze nie wiemy oczywiście. Wtedy padają pytania pomocnicze, aby rozmówca mógł sam ocenić czym astronauta nas zaskoczy. I tym sposobem już wiem! Będziemy mięli i chłopca i dziewczynkę. Przy czym przypominam, że nie jestem w ciąży bliźniaczej. Skąd takie przekonanie: ponieważ nie wymiotowałam - to chłopiec, ponieważ nadal mam kiepską cerę - to dziewczynka, która według przekonań odbiera mi urodę, mam ochotę na kwaśne szczególnie owoce - chłopiec, mam ochotę na tosty z czekoladą - dziewczynka. I jestem przekonana, że gdy już USG objawi nam prawdę, to i tak znajdą się tacy, którzy będą wiedzieli lepiej.

Nasz licznik: 16 tydzień lub 14 tydzień (od poczęcia)

wtorek, 19 października 2010

"To nie jest łatwa sytuacja"

Bardzo wiele zmieniło się przez ostatnie tygodnie. Nagle z kobiety pracującej, w miarę energicznej jak na pierwszy trymest ciąży, ambitnie podchodzącej do tematu: "kobiety w ciąży nie użalają się nad sobą" lub "ciąża to nie choroba", zmieniłam się w przestraszoną, drżącą o zdrowie swojego przyszłego dziecka, pełną obaw kobietę, która poczuła, że na wiele spraw jednak nie mamy wpływu.

Jak wygląda teraz sytuacja? Jestem na zwolnieniu, dzień zaczynam od "Dzień dobry TVN", jem śniadanie i w zasadzie na tym kończę swoją aktywność. Oczywiście staram się o siebie zadabać, ale do tej pory nie potrafię przełamać się, aby założyć na siebie coś innego niż welurowy dres. Wychodzenie z domu ułatwi mi oczywiście podjęcie decyzji co do ubrania się, ale do tego również nie mogę się przekonać. Mam założoną blokadę. Tak jakby ktoś zabrał mi kod do systemu "outdoor". Dobrze, że widzę sens, aby codziennie umyć włosy i paradoksalnie raz dziennie maluję usta szminką, którą kupiłam sobie przed trafieniem do szpitala. Tylko co z tego, jeżeli za chwilę "zjadam" ją podczas popijania kolejnej tabletki Duphastonu?

wtorek, 28 września 2010

Pierwszy lewitujący krok

Pierwszy krok zawsze jest najtrudniejszy. Blog "powinien" powstać już dwa miesiące temu. Ale nie mogłam zmobilizować się do pisania. W zasadzie przez ostatnie tygodnie mało rzeczy znajduje się na liście, do których mogłam samą siebie namówić. Powiem krótko: liczyło się tylko łóżko, ewentualnie kanapa, welurowy dres i mąż, który był gotowy nakarmić mnie w miarę potrzeby. Facet z Pizza był również mile widziany. A wszystko to dlatego, że cała moja energia, która w normalnych okolicznościach tworzyła ze mnie nowoczesną, pełną pasji i entuzjazmu kobietę, teraz spożytkowana zostaje na budowanie małego astronauty, który dziarsko lewituje w moim brzuchu. Z USG z zeszłego tygodnia macha do mnie 3 cm maluch. Ma głowę, ręce i nogi i...tak...
"tak już wygląda".

Nasz licznik: 9 tydzień od poczęcia, 11 tydzień według lekarza i poradników, początek 3 miesiąca.

Chyba nie jestem książkowym przykładem ciężarówki. Nie mam mdłości, czyli w mojej łazience nie mieszka mój nowy-stary przyjaciel, mam bardzo dobre wyniki krwi, więc lekarz odpuścił mi comiesięczne kłucie, biust z miseczki B awansował na B plus, zachcianek na razie nie odnotowuję...raczej brak chęci na coś konkretnego...to też forma zachcianki?