czwartek, 30 grudnia 2010

efekt uboczny

Wbrew wcześniejszym tendencjom, w czasie Świąt nie zaspokoiłam swojego wilczego apetytu. Wręcz przeciwnie. Mimo kulinarnego przepychu i smaków, których w zwykłym czasie nie doświadczam, nasiliły się potrzeby podniebienia. Od poniedziałku, w czasie gdy otoczenie gładziło swoje brzuchy z przejedzenia, ja wyobrażałam sobie i śliniłam się od wspomnień babcinej szarlotki. Nie pomagały substytuty w postaci jabłka i cynamonu, nie pomagało autooszukiwanie się, że przecież wcale nie mam na nią ochoty. Gdy sukces był tuż tuż, nagle pojawiała się wizja szarlotki i lodów waniliowych. Przegrana w tym pojedynku upiekłam dzisiaj brytfankę nieziemsko pachnącego ciasta. Lecz na razie stoi nietknięta, gdyż jak się okazało podczas produkcji, z nadmiaru ciasta powstały również babcine "ciastka z dziurką" z malinami. Teraz błądzę w świecie błogiej beztroski i nie mam najmniejszej ochoty na powroty.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz