piątek, 30 listopada 2012

drugie dno

Im bliżej rozpakowania, tym częściej myślę o mojej Babci. Mama mojego Taty urodziła, pielęgnowała, wychowała sześciu Synów. Bez udogodnień, bez wielu nowoczesnych rozwiązań, bez książek o wychowaniu, bez teorii i zapewne rozmyślaniach nad słusznością wychowawczych decyzji. Wychowała tak jak potrafiła najlepiej, szczęśliwie i z miłością. Zastanawiam się, czy nie była w tej swojej nieświadomości szczęśliwsza ode mnie. Czy nie było jej łatwiej. Mój Tata z dzieciństwa pamięta, jak Mama wyciera go po kąpieli, a w domu roztacza się cudowna woń pieczonych rogalików z konfiturą. A ja wycierając mojego Synka rozmyślam nad jego granicami, nad tym czy jego złe samopoczucie nie wynika z przeniesienia na niego moich lęków, kiedy mówić nie, a kiedy odpuścić i czy szanuję go jako człowieka i nie obniżam swoimi reakcjami poczucia jego wartości. Wiem, że bycie świadomym jest bardzo ważne, ale im bardziej świadoma się staję i im częściej w różnych sytuacjach dostrzegam drugie dno, tym bardziej czuję się zmęczona i obciążona. Wieczorem z przejęciem opowiadam Krisowi o Synku znajomej, który jako jedyne dziecko w przedszkolu nie dostał słodyczy za karę, gdyż "nie wykazał nawet inicjatywy samodzielnego jedzenia obiadu i Pani musiała go karmić". I żal mi ściska serce, bo od razu widzę, że został ukarany za słabość wychowawczyni. Ona dla ułatwienia go nakarmiła, a później ukarała. Rozmyślam, analizuję, zastanawiam się jak JJ uchronić od nieudolności wychowawczej. A może łatwiej byłoby odpuścić...i upiec rogaliki, aby Synek mój miał w pamięci zapach domowego ciepła a nie zatroskaną mamę, wiecznie analizującą każdą sytuację.



poniedziałek, 26 listopada 2012

odliczanie w przygotowaniach

Im bliżej rozpakowania, tym bardziej jestem przerażona. Z jednej strony chciałabym mieć już to za sobą, gdyż mimo, że przez osiem miesięcy trzymałam się dzielnie, to dziewiąty miesiąc zrobił się nerwowy i nawet podczas zwykłych spożywczych zakupów mam ochotę porozjeżdżać wszystko wózkiem. Z drugiej strony oddalam od siebie myśli i cofam w wyobraźni wskazówki zegara. Nie jestem pewna jak daleko cofam, czy tylko kilka tygodni sobie dodaję, czy też całe dziewięć miesięcy, bo często pojawia się myśl: "w co ja najlepszego się wpakowałam?". Szybko jednak stawiam się do myślowego pionu i działam. Gdy tak działam i ponownie falę uderzeniową z allegro przyjmuję, nadziwić nie mogę się, jak bardzo zmienił się mój gust. PRZED JJ wszystko miało odcień niebieski. Nie wiem dlaczego dałam się złapać w pułapkę zwykłości. Później obiecywałam sobie, że przy drugim dziecku nadrobię niespełnione kolorów zaległości. Tym sposobem dużo teraz u nas żółci, śliwki i zieleni. JJ zaakceptował zmiany w naszej sypialni i chyba rozumie co się w niedalekiej przyszłości święci, gdyż do łóżeczka Kulki z zaangażowaniem wrzuca klocki, a pytany o swoje sypialniane miejsce, biegnie do swojego pokoiku i paluszkiem pokazuje "tu". 




sobota, 24 listopada 2012

zbieractwo

Nie potrafię do końca zakwalifikować swojej osoby do konkretnego typu przechowywaczów. Z jednej strony bez sentymentu zarządzam porządki, segreguję, wyrzucam. Z drugiej strony zaśmiecam strych rodziców pamiętnikami z lat młodzieńczych, martensami w kwiatki, kolorowymi karteczkami, sentymentalnymi we wspomnieniach sukienkami. Jestem posiadaczką kartonu z napisem: wspomnienia Evelio, w którym znaleźć można prawdziwe cuda: nieużytą świecącą laseczkę, która zakupiona w sklepie wędkarskim służyć miała na imprezie techno (12 lat), Pana K. od mojego obecnego męża (10 lat), papierośnica przywieziona z Francji od przyjaciółki (8 lat), kajdanki z wieczoru panieńskiego (2 lata) i wiele innych. Lecz z całą swoją kolekcją i tak nie jestem w stanie przebić zbieractwa Krisa. Gdyby nie moja determinacja we wprowadzaniu regularnych akcji: czystki, zginęlibyśmy pod górą dokumentów sprzed prawie dwudziestu lat, de mode koszulami, które jeszcze się przydadzą, zbyt ciasnymi spodniami, w które mąż mój na pewno jeszcze kiedyś się zmieści i nieważne, że od dziesięciu lat jednak się nie mieści, koszulkami spranymi, poszarpanymi, ale przecież na trening nadającymi się w sam raz oraz sprzętem, który nie działa, ale przecież się naprawi. Trzy tygodnie przed rozpakowaniem, po zakupieniu i przygotowaniu dosłownie wszystkiego co do przygotowania mi pozostało, po podpuszczeniu ambicji przez perfekcyjną białą rękawiczkę (sprawdziłam: takie życie to mission impossible) szukam, węszę, wycieram, przestawiam, octem zalewam, segreguję i mobilizuję. Stary odkurzacz nie dźwignął presji, więc kupiliśmy nowy...

Evelio: gdzie najlepiej oddać stary, popsuty sprzęt AGD?
Kris: oddać??? odkurzacz? naprawi się!
Evelio: tak jak ten czajnik, który trzy lata już czeka aż się naprawi?
Kris: ...czajnik trzeba wyrzucić.

Dobrze, że trzeba wyrzucić, a nie wyrzuci się, bo czekalibyśmy kolejne lata na cud samoistnienia.




środa, 14 listopada 2012

lepiej mnożyć niż dzielić

Ostatni miesiąc przed rozpakowaniem. Zamawianie, kupowanie, pranie ubranek z kartonów odszukanych. Staram się zrobić jak najwięcej przed, gdyż po to już inną historią nasza rodzina będzie żyła. Uzupełniam pierwszy album Bubusia, porządkuję jego zdjęcia i wybieram do wywołania, odszukuję filmiki, otwieram nowy rozdział w pierwszym albumie dla Kulki. Prasuję malutkie rzeczy już nie Bubusiowe a Kulkowe i rozmyślam. Rozmyślam o miłości. I zadaję sobie pytanie, czy zdolna jestem na nowo pokochać, tak bardzo jak teraz kocham, te włoski miękkie pachnące wspaniale, tę o piątej rano małą rączką podaną o Muminkach książeczkę, to gładzenie mnie po włosach podczas zasypiania, ten mądry wzrok towarzyszący  wyłączaniu z premedytacją telewizora,  to ciałko ciepłe, buziaki i "noski noski", ananasowe smaczne "myyyyy", dzikusa szczęście podczas odbierania ze żłobka, to BRAWO! wyklaskane, gdy samodzielnie pielucha trafi do kosza, do pleców spontaniczne przytulanie, próby liczenia podczas wchodzenie po schodach "yyy" (1), "yyy" (2), "tsyyy" (3), te reprymendy dla rodziców palcem wskazane "no no no", taneczne pląsy, te łzy grochu do utulenia. I nie mogę oswoić myśli, że tak bardzo pokochać mogę raz jeszcze. Wtedy przypominam sobie rozmowę dwóch mam:

Mama pierwsza: Czy będę potrafiła z drugim dzieckiem podzielić się miłością, którą posiadam?
Mama druga: Miłości się nie dzieli, miłość się mnoży...



fot. Evelio

piątek, 9 listopada 2012

płeć Kulki w roli głównej

W życiu kieruję się przeczuciem. Nad intuicją pracuję każdego dnia, gdyż wierzę, że im bardziej się jej słucham, tym wyraźniej do mnie mówi. I może jest to mało prawdopodobne, ale nigdy nie miałam większych wątpliwości, że Ten mężczyzna powinien być moim mężem i do Tego konkretnego miasta powinnam się o prawie 500 km oddalić, ponieważ powód był prosty: będziemy mieć Synka i na świat musi przyjść, bo tak po prostu musi być. To, że JJ będzie chłopcem, okazało się po dwóch latach i nikogo za bardzo ten fakt nie zdziwił. Kilka miesięcy po jego narodzinach rozmawiałam ze znajomą o kolejnym dziecku i o tym, czy wolałabym dziewczynkę czy chłopca. Nie lubię takich rozmów, bo raz: rodzi się ukochane dziecko i jak tu coś woleć, dwa: przyznać się zawsze muszę, że bliższa jest mi rola Mamy Chłopca. Uważam, że wychowanie Mężczyzny przez duże M, mimo, że do łatwych zadań nie należy, to łatwiejsze jest od wspierania Kobiecego przez duże K świata. Dlatego bez wahania znajomej odpowiedziałam: "czuję, że gdy będę miała drugiego Malucha, to będzie to również chłopiec". Do tego stopnia w to uwierzyłam, że gdy lekarz oznajmił mi, że Kulka będzie dziewczynką, zrobiłam wielkie oczy i stwierdziłam, że to niemożliwe. Kris już "otwierał szampana", ze słowa "prawdopodobnie" uczynił "na 95%", znajomych poinformował. Ja natomiast czułam się nie na miejscu i oswoić się z nowiną nie mogłam. Przez ponad miesiąc byłam Mamą Dziewczynki. Kolejne USG odkryło prawdę: Kulka ma siusiaka. Odetchnęłam i nareszcie dopasowałam do siebie wszystkie elementy układanki przeczucia. Kris odgraża się, że to nie jest jego ostatnie słowo, a ja w tym czasie analizuję "ostatnie słowo" mojego dziadka, który spasował, gdy na świat przyszedł szósty syn.