sobota, 27 października 2012

recepta na udane wakacje

Gdyby w przeszłości ktoś powiedział mi, że receptą na udane wakacje jest wyjazd w siódmym miesiącu ciąży wraz z półtoraroczniakiem, to parsknęłabym swoim wolnym od rodzinnych myśli śmiechem i postukałaby się palcem w czoło. Lecz życie piórem nieprzewidywalności pisze nam różne scenariusze.

Podróż. Za nami prawie 1000 km przeprawy samochodowej i w sumie 6 godzin przygody w samolocie. O ten czas martwiłam się najbardziej i w głowie skreślałam każdy kolejny etap podróżowania, jako ten, który przybliżał nas do sukcesu misji wakacje. Całe szczęście okazało się, że JJ po tacie odziedziczył syndrom: "myślę o lataniu? zasypiam", zmianę ciśnienia załatwił smoczek i żelki, natomiast w samochodzie sytuację ratował kot Carlos, który skorzystał z okazji i wybrał się na wakacje do stolicy. Jak się okazało: lepsza kocia kupa w mojej torebce, niż płacz marudny przez pięć godzin.

Jedzenie. Straszyli nas bardzo zmianą flory bakteryjnej. Może flora się zmieniła, ale bakterie nie wykazały się wystarczającą mocą sprawczą. Fakt. Codziennie wyparzałam przegotowaną wodą butelkę i smoczek Kubusia. Do picia oczywiście dostawał tylko wodę niegazowaną, również gotowaną. Ale to wszystko. Natomiast to, co uległo zmianie drastycznie i odmieniło nasze dotychczasowe nawyki, to gusta kulinarne Syna i sposób jedzenia. Wolność w wyborze menu i swoboda konsumowania (tylko pierwszego dnia zbierałam z podłogi, spod dziecięcego krzesełka, większość hotelowego żywienia...przez resztę wakacji udawałam, że nie widzę tego, co po sobie zostawiamy) sprawiły, że JJ zmiata z apetytem nasze obiady, posługując się przy tym, mniej lub bardziej sprawnie, widelcem.

Animacje. Wiele aktywnych zajęć proponował nam hotelowy team. Gimnastyka o poranku, gry i zabawy, joga, gimnastyka w wodzie. Lecz marna była to oferta, w porównaniu z tym, co naszym ciałom proponował JJ. Syn nasz nie znosi ruchowej próżni. Do tego, gdy w głowie włączy mu się opcja "idę", zapomina skutecznie o posiadaniu rodziców i gna co sił ku przygodzie. Zaczepia ludzi, gada, gestykuluje, nie odwraca się, ignoruje wołanie, ćwiczy z determinacją naszą kondycję, cierpliwość i pomysłowość na zatrzymanie uciekiniera.

Relacje partnerskie. Z małym dzieckiem na wakacjach i wypełnionym czasem po brzegi hotelowego basenu zapomina się o problemach, które często nękają małżeństwa. A wielki brzuch to kropka nad i. Myśl: "przecież jestem w ciąży" sprawia, że porównywanie się z innymi (pięknymi i zgrabnymi) kobietami w kostiumach odchodzi w zapomnienie. Nie ma porównywania, nie ma zazdrości. Nie ma zazdrości, nie ma kłótni. Tylko drobna łza pojawia się na policzku, gdy oglądając zdjęcia, ma się wrażenie, że gra się tytułową rolę z filmu 'Uwolnić orkę". Ale..."przecież jestem w ciąży".

Oszczędność. Opcja z All In napawa nadzieją na oszczędność. Na jedzenie nie wydaje się pieniędzy, z maluchem i brzuchem nie zwiedza się wiele, wieczory to pokojowy balkon lub padanie zaraz po "dobranocce", turecki bazar również niewiele okazji oferuje. W przeciwieństwie do tureckiego lotniska. Opinia polskiego lekarza, jak się okazuje, po dwóch tygodniach traci ważność, więc przewoźnik nie zezwala na lot w ciąży. Nie. To jednak biuro podróży ma takie widzimisie, ale zwrócą nam pieniądze z ubezpieczenia. Nie zwrócą? To nie biuro? To wymysł lotniska. 40 euro za zmierzenie brzucha centymetrem krawieckim przez lokalnego lekarza to całkiem przyzwoita stawka?