czwartek, 26 maja 2011

poskromienie czasu

Mija siódmy tydzień Małego Astronauty a ja analizuję chwile sprzed ciąży i dochodzę do wniosku, że marnotrawstwo czasu było domeną mojej natury. Delektowałam się w błogich momentach codzienności. Kąpiel trwała, patrząc z obecnej perspektywy, wieczność. Czynności po kąpieli, ubieranie się, posiłki, porządki, zakupy. To wszystko rozpływało się na wskazówkach zegara. Nagle zniknęło leniwe tempo dotychczasowego życia. Teraz to Syn dyktuje warunki, a ja staram się dostosować. Pierwsza drzemka: śniadanie, prysznic, ogarnięcie mieszkania. Druga drzemka: drugie śniadanie, krótki relaks. Trzecia drzemka: obiad i ewentualnie mój krótki sen. Na spacerze bardzo szybkie zakupy. Nie ma długich łazienkowych posiedzeń. Wklepuję krem w pośladki między miską musli a biegiem do karmienia, golenie nóg jest loterią, skarpetki zakładam jednocześnie myjąc zęby. Dzisiaj mąż pierwszy raz wziął Kubika na samodzielny spacer, abym mogła odpocząć i zająć się sobą. Gdy zamknęłam za nimi drzwi i zorientowałam się, że mam do dyspozycji półtorej godziny, pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy to: "kurcze! i co ja zrobię z ogromem tego czasu!".

środa, 25 maja 2011

apel z progu spaceru

Postanowiłam wystosować odpowiednie pismo do Wydziłu Dróg i Transportu w naszym mieście z oficjalną prośbą o wymianę wszystkich nowych chodników z kostki brukowej na krzywe, dziurawe, źle ułożone płyty chodnikowe. Przyczyna: na zbyt równej powierzchni podłoża Syn mój się budzi. Nic nie poradzę na to, że lubi jak nim telepie a już znudziło mi się wytyczanie tras według chodnikowej faktury.

Panu taksówkarzowi, który krzyczał za mną, że pasy to przejście dla pieszych a nie spacerownik również życzę miłego dnia.

niedziela, 22 maja 2011

pierwszy skok rozwojowy

Człowiek uczy się całe życie. Przy Małym Astronaucie uczy się intensywnie każdego dnia. Nigdy wcześniej nie słyszałam o skokach rozwojowych u niemowlaka. Dlatego niepokoiły mnie niektóre sytuacje z poprzedniego tygodnia. Nagle Dżej Dżej stał się markotny na spacerach, trudno było go uspokoić, w mojej głowie myśli wiele podpowiadało, że może się nie najada, gdy chciałam zostawić go czasami na rękach taty płakał bardzo, a luzował dopiero w moich ramionach. Kris pocieszał mnie, że to tylko tak do osiemnastki. Mam wrażenie, że dzisiaj jest już lepiej i wszystko wraca do tak ciężko wypracowanej normy. Skok rozwojowy pozostawia jednak po sobie piękny ślad. Dżej Dżej widzi już nasze twarze, jeszcze bezwiednie, ale już chwyta: mnie za włosy, tatę za nos, potrafi skupić wzrok na niektórych przedmiotach, lekko się uśmiecha i bardzo dziwi, a gdy płacze na jego twarzy pojawia się strużka po łzach.

Pierwszy skok rozwojowy: między 4. a 5. tygodniem
" Ledwie nowa społeczność się ze sobą zgrała, a już życie rodziców i dziecka wywraca się do góry nogami. Około piątego tygodnia dziecko robi pierwszy skok w rozwoju. Być może zaobserwujesz, że dziecko częściej i intensywniej przygląda się rzeczom i ludziom lub uważniej przysłuchuje głosom. Wiąże się z tym również pierwszy uśmiech i pierwsze okrzyki radości, które z siebie wydaje. W tym okresie zaczynają też płynąć pierwsze łzy".

"W czasie skoków rozwojowych dzieci są niespokojne. Wyraża się to częstym kwękaniem, płaczem, lękiem przed obcymi i tęsknotą za znanym miejscem. Najczęściej są to ramiona mamy lub jej piersi. Wiele mam jest w tym czasie rozdrażnionych i niepewnych, czy wystarczy mleka w piersiach. Jednak skok rozwojowy nie stanowi powodu do wprowadzenia nowych pokarmów lub zaprzestania karmienia piersią. Dziecko potrzebuje jedynie większej uwagi."

cyt. "Wielka księga Dziecka"

Uff. Oby do osiemnastki.

Skoki rozwojowe artykuł: TUTAJ



sobota, 21 maja 2011

kupą raźniej

Zawsze śmieszyły mnie, a może raczej dziwiły, kobiety z małymi dziećmi, które na etapie wczesnego niemowlęctwa swojej pociechy popadały w monotematyczne rozważania na tematy ulewania, pielęgnowania i kupczenia. Oczywiście z przekonaniem twierdziłam, że ja do takich mam na pewno zaliczać się nie będę, bo poza kupą inne sprawy na świecie ciekawić mnie będą. Ostatnio, z Kubikiem na rękach, w ramach rozrywki dziennej, odwiedziłam sąsiadkę z półtora rocznym synkiem. Nie minęło może piętnaście minut a my ochoczo opisywałyśmy kupy naszych dzieci. Dopiero po powrocie do domu zdałam sobie sprawę, że wpadłam jak...kupa w kompot.

A jak już o kupach mowa: w nocy ok 1.00, zanim Kubik zje, jego tata ma przyjemność w tuleniu go w fotelu i przewijaniu. Ja w ten sposób wykradam nocy dodatkowe minuty snu. Ostatnio trwało to trochę dłużej niż zwykle. Nieprzytomna doczłapałam się do pokoju malucha, a tam pobojowisko. Armatni strzał Jakubka obryzgał dywan, sufit i przewijak. Tata dwoił się i troił, aby ogarnąć kryzys. Kris spojrzał na mnie z uśmiechem i stwierdził: dobrze, że nie na mnie!

Dywan czeka na oczyszczenie i mam pewne wątpliwości, czy dobrze, że nie na męża. 

wtorek, 17 maja 2011

rozwijamy się

Odkąd zaczęłam prowadzić bloga, marzył mi się jakiś jego motyw przewodni. Coś na czym oprę się tematycznie i co sprawi, że każdy wpis będzie miał wspólny mianownik. Ciąża to chaotyczny czas, co chwilę coś nowego pojawia się na horyzoncie, tak więc sam stan z brzuchem stał się filarem przemyśleń. Ale już wtedy wiedziałam na czym skoncentruję się jak już Nasz Mały Astronauta pojawi się na świecie. Stawiam na zabawę, na to co nas rozwija, interesuje i bawi. Kubik skończył dzisiaj pięć tygodni. Zmienia się z dnia na dzień. Ale "aktywne" chwile na razie mamy niezmienne. Na Malucha działają dźwięki, dlatego tak jak wspominałam, razem kołyszemy się przy musicalach, bo właśnie to sobie upodobał. Przy każdej możliwej okazji rozmawiamy. To znaczy ja mówię o wszystkim co do głowy mi przyjdzie, on słucha uważnie. Przeszłam samą siebie, gdy na podstawie wzorów na pajacyku stworzyłam historię o krówce w niebieskie łaty, która pytała ptaszka, gdzie znajdują się klucze do domku z żółtymi drzwiami. Jak okazało się później, to myszka schowała klucze na pobliskim drzewie. Historia nie ma jeszcze końca. Na pobudzenie wzroku stworzyłam mu dzieło życia, którego Picasso mógłby mi pozazdrościć. Ulżyło mi, gdy twórczy produkt został przez Synka doceniony.


wtorek, 10 maja 2011

pierwszy miesiąc

Za nami cztery tygodnie. W czwartek 12 maja minie pierwszy miesiąc i nadziwić się nie mogę, jak wiele wydarzyło się w tym czasie. Jak szybko zmienia się Nasz Mały Astronauta i jak wielka zmiana nastąpiła we mnie i mojej głowie. Jeszcze trzy tygodnie temu byłam przerażoną mamą, która zastanawiała się co to znaczy, że Syn jej ma czkawkę i czy to źle czy dobrze. Po miesiącu wszystko zaczyna się układać w całość. Dzień ma swój w miarę stały harmonogram. Znajduję czas, aby Kubusia karmić, usypiać, bawić się z nim i chodzić na regularne spacery. Dzięki wsparciu męża mam też czas, aby o siebie zadbać, zjeść, przespać się w wolnej chwili. Po czterech tygodniach udało mi się również porzucić welurowy dres i zamienić go na kilka rzeczy z szafy, do której pomału wraca moja sympatia.

Synek w tym czasie był już u pediatry, waży 3650, odwiedziła nas położna, z jej wizyty głównie pamiętam to, że męczy mnie o jakąś ankietę Nivea, którą prawdopodobnie wyrzuciłam w amoku wyrzucania wszystkich książeczek typu "Jak pielęgnować dziecko", które dodają firmy do swoich reklamówek. Byliśmy również u ortopedy - nie musimy podwójnie pieluszkować. Pępek odpadł po regularnym smarowaniu gencjaną. A maluch nie ma uczulenia, mimo, że jem coraz więcej "zakazanych" rzeczy, a ubranka od powrotu ze szpitala piorę w normalnym proszku i nie prasuję. Wychodzimy również na spacery, co w równej mierze uszczęśliwia nas oboje. Jeszcze nie widzi wyraźnie, więc nasza wspólna zabawa polega na ciągłym gadaniu mamy i tańczeniu w rytm musicali. Upodobał sobie szczególnie "Upiora w Operze" i "Koty".

I jedyne co męczy mnie i dręczy to wnioski dotyczące "wsparcia" z bliskiego otoczenia. Szkoda, że taka już jest natura ludzka, że mimo, iż dbam o Synka, zrobię dla niego wszystko, aby był szczęśliwy, to nie usłyszę: radzisz sobie świetnie, tak trzymaj. Wręcz przeciwnie, nagle okazuje się, że moje zasady podobno sprawiają, iż moje dziecko nie jest przez nas wystarczająco kochane i w przyszłości będzie kiwało się (co jest oznaką choroby sierocej), ponieważ zasypia w swoim pokoju. No cóż. Tylko tyle w odpowiedzi przychodzi mi do głowy. I oficjalnie bardzo dziękuję za to niezwykłe wsparcie.


niedziela, 8 maja 2011

nocna straż

Nasz Mały Astronauta je regularnie co trzy godziny. Wbrew wszelkim teoriom, uwierzcie mi, nie głodzę go i nie przetrzymuję jego płaczu. Tak po prostu ma. Co trzy godziny daje mamie znać, że to już przyszedł znów czas na szwedzki stół. Tak też na razie jest w nocy. Niestety jego cykl dobowy to 24 h, ale bez rozróżnienia na porę dnia. W nosie ma, że świat śpi. Noc to najlepsza pora na balangę. Ale nie ma się co dziwić. Po rodzicach z pewnością to odziedziczył. I nie straszne jest mi karmienie nocne. Straszne jest nocne usypianie. Choć mam nadzieję, że mogę po mału zaliczyć to do naszej wspólnej przeszłości. Do tej pory żyliśmy w nocnym chaosie. Kubuś po jedzeniu odkładany do łóżeczka zaczynał arię operową. Na początku pomagało branie na ręce. Jednak kolejna noc wymagała już bujania. Jak można się domyślać następne dni to już noszenie, bujanie, mówienie, śpiewanie. Pomagało tylko na chwilę. W łóżeczku nadchodził czas wokalnych prób. Zaczęłam nawet dokarmiać go drugą piersią, mimo, że miałam pewność, iż głodny nie jest, gdyż jadł godzinę i to intensywnie. Przyszła w końcu noc, podczas której zaczęliśmy bujać go w gondoli. Zasypiał ekspresowo. Niestety ten system zasypiania zaczął również przenikać do dziennych drzemek. W akcie desperacji przyszła nam do głowy myśl o kupieniu huśtawki do usypiania. I wtedy właśnie objawiła się rodzicielska intuicja i wizja Synka w wieku zaawansowanym, który zasypia i uspokaja się na "wiecznym" bujaniu. Ostatnia noc obdarowała nas nowym doświadczeniem. Gdy przyszedł czas na sen, włączyliśmy kołysankę, a Synka lekko marudzącego usypiałam gładząc go po pleckach. Nie nosiłam, nie karmiłam, nie bujałam. I teraz tak wygląda nasze zasypianie i dumna jestem z Kubika i jego samodzielności. A My zasypiamy w sypialni przy dźwiękach kołysanki sączących się z Super Niani (baby phone). I śmieję się na myśl wizji: My na emeryturze zasypiający  w uzależnieniu od dźwięków kołysanki.

poniedziałek, 2 maja 2011

gramy bluesa

Przedstawiam wszystkim mój bluesowy zespół: gitara Franek Płaczek, gitara numer dwa Niemodny Zenon, perkusja Głodny Leon, wokal Lękliwy Marek, drugi wokal Uporządkowany Gerwazy. Chłopaki od porodu tak się rozkręcili, że zaliczyli tourne po całej Polsce. Działo się wiele: płakałam z każdego możliwego powodu, nawet ugotowana przez męża zupa, była dobrym pretekstem do łez. Gdy z Synkiem przekroczyłam próg domu, pierwsze co zrobiłam, to wstawiłam pranie i zaczęłam rozpakowywać walizkę. Przez pierwszy tydzień zależało mi tylko na tym, aby Kubuś spał, bo tylko wtedy czułam, że panuję nad sytuacją. Gdy był aktywny, patrzyłam na niego i zastanawiałam się co ja zrobię, gdy zacznie ząbkować. Jak glonojad przyklejony do szyby akwarium, patrzyłam przez okno, wypatrywałam starszych dzieci i marzyłam, aby już chodził, bo wtedy na pewno sobie dam radę. Nie wiedziałam co jeść mogę, a czego nie, gdyż sprzecznych informacji jest tak wiele, że gotowa byłam przejść na same suchary. O szafie nie wspomnę - nie mogłam wręcz patrzeć na jej zawartość. Zespół grał wiele, piskliwych fanek przybywało. Ale nareszcie po prawie trzech tygodniach Kubusia, nie starczyło im już sił i odwołali koncertowanie w Europie. Znowu spokój zagościł w naszym domu. Poznaję Synka bez lęku, jem coraz więcej rzeczy - nawet wielkanocny mazurek babci się przyjął, zaliczyłam już pierwszy ekspresowy wypad na zakupy, odpadł nam pępek, a Kubik jest już po drugiej nocy w swoim łóżeczku, w swoim pokoju. Tak więc dla wszystkich zainteresowanych koncertami, oficjalnie ogłaszam: z powodu rozpadu zespołu, tourne zostało odwołane.