wtorek, 31 stycznia 2012

bliżej luksusu

Gdy zdrowie dopisuje i ogólnie nie jest źle, każdy ma swoje wspaniałe marzenia. Marzymy o samochodach, mieszkaniach, dalekich podróżach, domu w Hiszpanii, gdzie każdego ranka na skuterze jeździć będziemy do pobliskiego miasteczka po świeże pieczywo. Wiele marzeń i ich wizualizacji przewinęło się przez mój umysł. Lecz odkąd jestem mamą moje marzenia twardo stąpają po ziemi. Są tak przyziemne, że czasami aż wstyd mi nazywać je marzeniami. Synonimem luksusu stało się dla mnie przespanie całej nocy, porządna impreza z alkoholem bez limitu i możliwością odespania do godzin popołudniowych lub spontaniczne wyjście z mężem. W zeszłym tygodniu przyjechała do mnie moja mama. Miałyśmy dla siebie prawie pięć dni. To był niezwykły czas. JJ był wniebowzięty, a ja mogłam dotknąć skrawka matczynych marzeń. Poszalałyśmy po sklepach, z Krisem byliśmy w kinie, w sobotę po półtora rocznej przerwie zaliczyłam z dziewczynami wyjście do klubu. JJ zdecydowanie na mojej wolności nie stracił, a ja zrozumiałam, że żyć należy dalej normalnie. Potrzebuję czasu dla siebie. Dzięki temu jestem lepszą Mamą. Zadowoloną Mamą.

Po dwugodzinnym buszowaniu po sklepach, przymierzaniu, przebieraniu nagle zbladłam z przerażenia. Serce zaczęło walić jak młot, myśli szalały. Wśród nich jedna krzyczała najgłośniej: "gdzie zostawiłam wózek z Kubusiem!?!" Zajęło mi trochę czasu nim uspokoiłam się, przypomniawszy sobie wcześniej, że Kubuś jest w domu bezpieczny z Krisem.



sobota, 28 stycznia 2012

założenia kontra rzeczywistość

Zawsze miałam sceptyczno oziębły stosunek do telewizora. Oczywiście lubię oglądać filmy, seriale, wiadomości, telewizję śniadaniową, ale nie jest mi to niezbędne do funkcjonowania. Gdy przez dwa lata mieszkałam sama, w mieszkaniu telewizora nie miałam i przeżyłam. Nagle okazało się, że mam mnóstwo czasu na wszystko, a kontakt ze światem zapewniało mi radio. Gdy już zamieszkałam z Krisem i zaczęliśmy urządzać nasze mieszkanie, nie wstawiliśmy telewizora do sypialni. Ja przynajmniej zasypiam w spokoju myśli i ciszy, a Kris resetuje się na kanapie, tak jak lubi, do późnych godzin wieczornych. Moje nastawienie skutkuje również pewnymi założeniami wychowawczymi: JJ w pokoju telewizora mieć nie będzie. Będzie chciał oglądać bajki? Proszę bardzo. W pokoju z rodzicami. Nie wyobrażam sobie malutkiego dziecka, które godzinami zamknięte siedzi przed telewizorem, bawi się przy telewizorze i przy nim zasypia. A takie przypadki również znam. 

Gdy byłam w ciąży znajomi opowiadali o swoim kilkumiesięcznym synku, który budzi się wcześnie rano i nie pozwala im spać. Dla świętego spokoju sadzają go przed włączonym tv a później do kojca z zabawkami. Marszczyłam z dezaprobatą nos, cmokałam i kiwałam głową. "Jak tak można!" myślałam. "Ja będę postępowała inaczej!". Teraz, gdy wczesnym rankiem budzi mnie chrobotanie w nianię, co oznacza, że Kubuś wędruje już po łóżeczku i bawi się w najlepsze, człapię zaspana do niego i w głowie mam jedną myśl: puszczę mu bajkę, puszczę mu bajkę!. Nie puszczam, bo bajki go nie ruszają. Rusza go reklama z sercem i rozumem, zapowiedź Mappetów i zwierzęta robiące stadionową falę. Tak więc podrzucam mu do łóżeczka jedną z zabawek i mamroczę: "Jeszcze pięć minut Mifku!".



sobota, 21 stycznia 2012

ba ba ba ba

" Bła ba ba ba da da!

Błe błe błe! Buuuu! Ba ba! Daaaa! Da da! Bu bu ba ba. Ba."

Co w wolnym tłumaczeniu znaczy:

"Kochani! Babcie i Dziadziusiowie!

Z okazji dni Babci i Dziadka Kocham Was Bardzo. Bez okazji również Kocham Was Bardzo. Z tej okazji jak i bez okazji mam dla Was to co dla mnie najcenniejsze: dyda, kwiatek, pudełko bobo ciastek, pustą buletkę po mineralnej, misiaczka przytulaczka...nie misiaczka przytulaczka jednak nie, ale zegarek taty i komórkę mamy tak! Obśliniam Wasze brody i z miłości gryzę Was w nos!" 

JJ




fot. Evelio

piątek, 20 stycznia 2012

allegroholizm

Czasami wyobrażam sobie siebie w pewnej małej salce. Na środku krąg utworzony z krzeseł. Na krzesłach siedzą młode kobiety, a wśród nich siedzę ja. Czuję jak serce zaczyna mi mocniej bić, gdyż za chwilę przyjdzie moja kolej. Wstanę i powiem: "Witam. Nazywam się Evelio i jestem allegroholiczką. Nie zamawiam od dwóch dni, pięciu godzin, trzydziestu dwóch minut i pięciu sekund". One popatrzą na mnie ze zrozumieniem i odpowiedzą: "Witaj Evelio" i bić będą mi brawo. Nie przyznam się jednak do tego, że nie kupuję, gdyż mąż odciął mi dostęp do internetu i zablokował wszystkie karty.

Tak źle oczywiście nie jest. Natomiast Kris, tak jak za czasów kupowania wyprawki dla JJ, znowu śmieje się, że mailowo romansuje z nim allegro. Listonosz zapewne myśli, że zamawiam to wszystko, aby chociaż raz dziennie go zobaczyć. Kurier DHL kłania mi się na ulicy podczas spotkań w różnych częściach miasta. Lubię przeglądać okazje w internecie. Odpręża mnie to. A gdy znajdę jakąś perłę to zamawiam z przyjemnością. Tym sposobem mamy już skompletowaną całą perłową garderobę na rozmiar 80 plus kilka skarbów na kolejne miesiące. Do wybryków logiki należy koszulka endo na 4-5 lat. Pewnego dnia, przyzwyczajona do faktu, że paczki zazwyczaj większe są niż mała koperta, ze zdziwieniem spojrzałam na kuriera, który wręczył mi jakieś maleństwo na nazwisko męża. "Takie małe?" zapytałam. Po czym bez chwili namysłu przykucnęłam i wyjrzałam na korytarz między nogami kuriera: "nie ma pan tam niczego większego???".




fot. Evelio


czwartek, 19 stycznia 2012

paradoks w służbie zdrowia

Dosłownie ręce mi opadły. Przez moment stałam taka opadnięta z telefonem w ręku, z aparatu wydobywał się jeszcze dźwięk odłożonej po drugiej stronie słuchawki. Od miesiąca leczymy JJ na zapalenie układu moczowego. Poradnia nefrologii dziecięcej, pod opieką której był Kubuś, znajdowała się w miejskim szpitalu. To na cyklicznych spotkaniach z nefrologiem dowiadywaliśmy się o kolejnych krokach. Terapia musi być przeprowadzona fachowo i rozważnie. Najpierw silne leki, później dwa razy dziennie Furagin. Furagin raz dziennie, mocz na posiew i kolejna wizyta po skierowanie na wewnętrzne badania. Tylko, że gdy Kris zawiózł mocz Małego, okazało się, że od 1 stycznia poradnię w szpitalu zlikwidowano! Nie wiedzą gdzie jest jej nowa siedziba i czy w ogóle gdzieś jest. Zadzwoniłam do NFZ i otrzymałam najnowsze dane i numer telefonu. Dzwonię. I co? Owszem nefrolog przyjeżdża, ale z innego miasta RAZ w miesiącu. Na 10 lutego nie ma już miejsca. Najbliższy możliwy termin w marcu. W marcu??? Więc pytam co mam zrobić? Jak dalej leczyć Syna? Podawać leki czy nie podawać? A jeżeli infekcja wróci, to do kogo się udać? Pozostaje prywatna wizyta. Świetny paradoks. Po to opłacam składki, aby kolejnego lekarza opłacać prywatnie.



mroczny-humor.blogspot.com

poniedziałek, 16 stycznia 2012

ochronna tarcza

Gdy wychodzę z domu i mam przy sobie Kubusia, czuję się bezpieczna. Nie ważne, czy leży otulony w wózku, czy przytula się do mnie w nosidełku. Gdy jest przy mnie, jestem Mamą. Nic nie ma wtedy dla mnie znaczenia. Brak makijażu, buty na luzie, wielka puchowa kurtka, którą Kris mianował "śpiworem", zmęczenie na twarzy i podkrążone oczy, rozbiegane myśli, nieskładne słowa, dodatkowe kilogramy, już nie jak kiedyś płaski brzuch, włosy niedbale spięte w kucyk, spojrzenia ludzi. To wszystko nie ma znaczenia, ponieważ fakt, że jestem mamą sprawia, że przymykam oko na niedoskonałości i staje się wygodną wymówką przed samą sobą. Tego czasu, gdy jest przy mnie, nie mącą myśli o oczekiwaniach innych, zrodzone w mojej własnej głowie. Lecz, gdy wychodzę sama, czuję się jak bez ochronnej tarczy, naga, pozbawiona doskonałości.



dzieci.wp.pl




środa, 11 stycznia 2012

sztuka 9 miesięcy

Nie sztuką jest dumnie podczas spaceru opowiadać, że córka w wieku sześciu miesięcy siedzi, raczkuje i zabiera się za podnoszenie. Nie sztuką jest w poczekalni u pediatry chwalić się, że siedmiomiesięczny syn 10 kilo waży i ubranka na dwanaście miesięcy nosi, gdyż taki duży. Nie sztuką jest w kolejce w sklepie z zadowoleniem prezentować ośmiozębne osiągnięcia własnego dziecka. Wielką sztuką jest powiedzieć, że Nasz Mały Astronauta w wieku dziewięciu miesięcy sam nie siada, ba on nawet sam nie siedzi, nie raczkuje, ale JUŻ pełza, posiada AŻ półtra zęba i waży AŻ 7 700 nosząc przy tym ubranka w rozmiarze 74. Sztuką jest wypowiedzieć to wszystko z uśmiechem na twarzy, spokojem w sercu i dumą w głosie. Taką sztuką jest nasza codzienność. Każdego dnia witamy się wszyscy na premierze w teatrze umiejętności i osiągnięć. Czasami role nasze są tak świetnie zagrane, że aż sami bijemy sobie brawo na stojąco. Czasami wypadamy gorzej niż aktorzy drugoplanowi brazylijskich tasiemców. Ale staramy się dla Niego. Bo dla Nas JJ jest najlepszy, wyjątkowy, wspaniały i jedyny w swoim rodzaju.






poniedziałek, 9 stycznia 2012

żywienie bez nudy

Trzy miesiące trwa nasza wspólna przygoda z nie-mleczną drogą przez układ pokarmowy Małego Astronauty. Na początku bardzo starałam się, aby przygoda ta była bezpieczna. Wszystko w zgodzie z przepisami ruchu żywieniowego. Pomału, ostrożnie, aby nie zaszkodzić. Żadnych fajerwerków, wesołych miasteczek z kolejką górską i domami strachów. Wiele zakazów i znaków: nie wolno z dopiskiem "nie dotyczy starszych dzieci". Ale powszechnie wiadomo, że jak spokojnie i bezpiecznie to nudno. Każdego dnia: marchewka, ziemniak, pietruszka, marchewka, ziemniak, pietruszka, marchewka ziemniak, pietruszka. Do tego królik, indyk, królik, indyk, królik, indyk. Czasem tylko drobne szaleństwo w postaci kukurydzy, groszku w śladowych ilościach. Ratowały nas owoce, gdyż w tym wypadku, można było pozwolić sobie na większe szaleństwo: morele, gruszki, maliny, brzoskwinie, winogrona, banany. Ale nadal NUDA! A z nudą wiadomo walczyć trzeba i tym sposobem zaczęły się nasze eksperymenta. Oprócz standardowych posiłków JJ dostaje coś na podziubanie. I tak dziubał już w kawałkach: banana, jabłko, gruszkę, obrane i wypestkowane winogrono, makaron, kluskę śląską, kawałek schabu upieczonego w majeranku, parówkę, kabanosa, skórkę od chleba, czerstwą bułkę, ryż w czasie posiedzenia u Chińczyka, ciastka hipp i biszkopta. Zważywszy na fakt, że ma obecnie zębów jeden i pół, to pod wrażeniem jestem tego dziubania, mielenia, wysysania i połykania.

Oczywiście nadal trzymam się pewnych wytycznych, ale bardziej intuicyjnie. Do picia podaję mu jedynie wodę niegazowaną, przegotowaną. Nadal nie dostaje jogurtów, twarogów, cytrusów, sushi lub owoców morza. Ale kto wie, kto wie.


fot. Evelio

środa, 4 stycznia 2012

awantura w barze mlecznym

Środa. Pora drugiego śniadania. Do baru mlecznego wchodzi klient. Na pozór spokojny i opanowany. Zgłasza zapotrzebowanie na śliniak. Później prosi o kartę dań. Zaczyna wybrzydzać: jajecznica? nie mogę. bekon i jajko sadzone? nie mogę. twaróg i wędlina? nie mogę. kaszka najlepiej z bananem? tak. to jest to! Bufetowa rzuca hasło do kuchni: "Kasza banan! Raz!" Najwyraźniej przygotowanie trwa zbyt długo, gdyż klient nieoczekiwanie zaczyna awanturę. Wyrzuca z siebie zaledwie od dwóch dni opanowane słowa: "błe błe błe! bu bu bu! ba ba ba! bla bla bla bla!!! Łeeeeee!" Kucharce z wrażenia ręce drżą. Woda nie chce stygnąć. Rozlewa, z rąk wypuszcza. Z bijącym z emocji sercem nieśmiało szepcze: "gotowe!" Bufetowa zna już ten typ i dobrze wie, co zadziała. Z impetem wpada do jadalni wyśpiewując "Pada śnieg" w wersji "na na na", ale tylko refren, gdyż zwrotka wprowadza klienta w większy szał. Konsumpcja trwa pięć minut. W barze już tylko głośny śmiech, beknięcie, ziewnięcie i pierd. Klient wychodzi zadowolony. Następnym razem bez własnych śliniaków nie wpuszczamy! Gdyż jak powszechnie wiadomo, klient w śliniaku jest mniej awanturujący się.





fot. Evelio




poniedziałek, 2 stycznia 2012

szczerość natury

W swoim życiu wiele razy świadkiem byłam tak zwanych związków udawanych. On z natury radosny imprezowicz na siłę stawał się flegmatycznym domatorem. Ona ignorantka w kwestii sportu i rozrywek, nagle okazywała się być hulaszczą mistrzynią damskiej piłki nożnej. Każdy z tych związków, prędzej czy później, roztrzaskiwał się na drobne kawałki pozostawiając po sobie niesmak i pytanie: "dlaczego? Przecież tak bardzo się staraliśmy". Uważam, że każdy zasługuje na szczerość. Bo w jaki inny sposób budować związek, jak nie na szczerości własnej natury? To samo dotyczy związku Mama Dziecko. Ostatnio zrobiło na mnie duże wrażenie medialne stwierdzenie Ani Dąbrowskiej: "jestem z natury smutna". Takie proste i tak prawdziwe, aż kłujące w uszy w porównaniu z obecnymi tendencjami na bycie dorosłym z ADHD. Mam wrażenie, że na topie są Ci, którzy pędzą, szaleją, milion pomysłów mają na minutę, dwa miliony przy tym wydobywając z siebie słów. I tak bliskie stały mi się słowa Ani. Bo z natury jestem smutna. Lubię ciszę, spokój, systematyczność, porządek, poukładanie wewnętrzne. Potrafię godzinami siedzieć w ciszy we własnym zamyśleniu. Smutek jest pokarmem dla tego co piszę. Więc jak pogodzić taką naturę z byciem mamą. Tylko w sposób szczery, gdyż udawanie na dłuższą metę nie sprawdzi się. Towarzyszę Kubusiowi w jego dziecięcej drodze, gdyż tego właśnie potrzebuje. Potrzebuje mojej obecności. Ale robię to w zgodzie z własną naturą. Prawdziwie, spontanicznie, czasami w zamyśleniu i na smutno. Nie oznacza to, że brakuje nam fajerwerków, wygłupów, wariactwa. W końcu do każdego miasteczka gościnnie przyjeżdża także cyrk.



plakat: http://www.desa.pl/