Gdy zdrowie dopisuje i ogólnie nie jest źle, każdy ma swoje wspaniałe marzenia. Marzymy o samochodach, mieszkaniach, dalekich podróżach, domu w Hiszpanii, gdzie każdego ranka na skuterze jeździć będziemy do pobliskiego miasteczka po świeże pieczywo. Wiele marzeń i ich wizualizacji przewinęło się przez mój umysł. Lecz odkąd jestem mamą moje marzenia twardo stąpają po ziemi. Są tak przyziemne, że czasami aż wstyd mi nazywać je marzeniami. Synonimem luksusu stało się dla mnie przespanie całej nocy, porządna impreza z alkoholem bez limitu i możliwością odespania do godzin popołudniowych lub spontaniczne wyjście z mężem. W zeszłym tygodniu przyjechała do mnie moja mama. Miałyśmy dla siebie prawie pięć dni. To był niezwykły czas. JJ był wniebowzięty, a ja mogłam dotknąć skrawka matczynych marzeń. Poszalałyśmy po sklepach, z Krisem byliśmy w kinie, w sobotę po półtora rocznej przerwie zaliczyłam z dziewczynami wyjście do klubu. JJ zdecydowanie na mojej wolności nie stracił, a ja zrozumiałam, że żyć należy dalej normalnie. Potrzebuję czasu dla siebie. Dzięki temu jestem lepszą Mamą. Zadowoloną Mamą.
Po dwugodzinnym buszowaniu po sklepach, przymierzaniu, przebieraniu nagle zbladłam z przerażenia. Serce zaczęło walić jak młot, myśli szalały. Wśród nich jedna krzyczała najgłośniej: "gdzie zostawiłam wózek z Kubusiem!?!" Zajęło mi trochę czasu nim uspokoiłam się, przypomniawszy sobie wcześniej, że Kubuś jest w domu bezpieczny z Krisem.