czwartek, 28 kwietnia 2011

cycka świat

Przyznaję się oficjalnie, że odkąd zamieszkał z nami Synek, weryfikacji uległy niektóre moje poglądy lub plany na temat opieki i wychowania. Jeszcze trzy tygodnie temu Evelio twardzielka, gładząc się po brzuchu, twardo twierdziła, że "nic na siłę", że nie za wszelką cenę karmić będzie piersią i gdy najdzie ją taka ochota bez oporów przejdzie na butelkę. Otóż jak się okazało w przysłowiowym praniu, karmię wbrew wszelkim przeciwnościom losu. I nie wyobrażam sobie, że mogłabym odpuścić. Najpierw laktacyjno - szpitalny koszmar, później problem z nakładkami, bo Mały Astronauta musiał się ich nauczyć, a każde podejście do karmienia wywoływało we mnie lęk. Teraz bez problemu chwyta, ja mam pokarm, karmię mniej więcej co 2,5 h - 3 h. Tylko, że posiedzenie mleczne trwa dobrą godzinę, a Syn przysypia już po kilku minutach. I tak życie toczy się od cycka do cycka. I gdy słyszę, że przewijać nie można po jedzeniu, kąpać nie można po jedzeniu, bawić się po jedzeniu też za bardzo nie można, to zastanawiam się kiedy właściwie można, gdyż mam takie wrażenie, że u nas zawsze jest po jedzeniu.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Świąt radosnych!

Tak mi w sercu od lat już gra, że ze Świąt Bożego Narodzenia i Świąt Wielkanocnych, to te drugie stanowią dla mnie moment bardzo ważny, który ten raz w roku zmusza mnie do przemyśleń i podsumowań. Każdy dzień ma swoje rytualne czynności i kojarzy mi się ze stałymi elementami. W tym roku Świąt jakby nie było. Gdzieś obok cichaczem przemykają i tylko przypominają o sobie z ekranu tv lub w postaci ludzi z koszykiem święconki, których obserwowałam przez okno naszego mieszkania. W tym roku na śniadanie świąteczne, w czasie skradzionym między posiłkami Synka, podzielimy się jajkiem poświęconym przez naszą znajomą. Nie ma babki, mazurka babci, tulipanów i świątecznej atmosfery. Ale nie smucę się. Za rok z Kubikiem będziemy palcami malować pisanki. A teraz cieszymy się tym, że jesteśmy wszyscy razem.

Radosnych Świąt!

wtorek, 19 kwietnia 2011

pierwszy tydzień

1 dzień (wtorek): cały dzień bez jedzenia i picia, od rana lekkie skurcze, po badaniach decyzja o CC, sam poród wspominam bardzo dobrze, przy tak wielkiej dawce emocji znieść można chyba wszystko, o 19.33 mój kochany synek leżał już na mojej piersi i bezwiednie dotykał mojej twarzy, mąż oszołomiony. Nasz Mały Astronauta na imię Jakub Kamil.

2 dzień (środa): przez cały dzień tylko woda, rano pionizowanie, nie pamiętam już bólu, po prostu wiedziałam, że jeżeli chcę mieć już synka przy sobie, to muszę wstać jak najszybciej. Pierwsza doba po CC jest najgorsza, szybko znaczenie zaczynają mieć inne rzeczy. Synka dostałam na chwilę, aby mógł mnie poczuć leżąc ze mną w łóżku, w nocy jeszcze nie mogłam się nim zajmować.

3 dzień (czwartek): Kubik jest już ze mną, niestety ze mną jest również kolejna kobieta po CC i odwiedzająca nas dziewczyna z Oddziału Patologii (za miesiąc rodzi, waży 55 kg, pali, pije, nie przestrzega diety), odczuwam jak bardzo w szpitalu kobieta jest z tym wszystkim sama, zaczęłam przystawiać malucha do piersi i w krótkim czasie usłyszałam, że powinnam robić to jak najczęściej, a za chwilę od innej położnej, że syn traktuje mnie przedmiotowo!

4 dzień (piątek): to była ciężka noc, położna stwierdziła, że synek płacze ponieważ dzień wcześniej zjadłam zupę pomidorową, która podali mi w szpitalu jako pierwszy posiłek po dwóch dniach niejedzenia i teraz mały ma kolkę, już nie chciałam jej słuchać, od tego momentu uznałam, że słucham tylko siebie i po swojemu uspokoiłam Kubika w 5 min. Natomiast z przerażeniem odkryłam, że ja nie wiem co mam właściwie jeść karmiąc piersią. W ciągu dnia laktacyjny horror. Przegapili u mnie nawał mleka, a później dziwili się, że nic nie mówiłam (skąd miałam wiedzieć, że coś jest nie tak?). Pamiętam jak przez mgłę, ja, moje dwie piersi, położna krzycząca i wyciskająca mi mleko, Kris biegający po nowe laktatory. Znowu sama musiałam zareagować: kupiliśmy nakładki i kapustę.

5 dzień (sobota): wracamy do domu! W szpitalu marzyłam tylko o tym, aby wrócić do spokojnego domu. O dziwo na salach dla matek nie ma ciszy i spokoju, położne walą drzwiami, ktoś cały czas krzyczy, zapala światło, kobieta po CC już ze swoim synkiem krzyczy co chwilę na niego, przeklina i mówi, że go zostawi w szpitalu. Ja z moim synkiem dogaduję się bez problemu. Gdy wyszłam ze szpitala czułam się jakbym wracała z innej planety. A może poleciałam z Naszym Małym Astronautą na inną planetę? Hormony są nieprzewidywalne: do tej pory nie wiedziałam, że można jednocześnie śmiać się i płakać.

6 dzień (niedziela): w szpitalu chciałam widzieć tylko Krisa (nie byłam psychicznie w stanie znieść gości), odwiedzili nas najbliżsi, Kubik po mału ma już swój cykl, śpi, przewijamy, je, bawimy się, znowu śpi, za nami już pierwsza kąpiel, Dumny Tata sprawuje się rewelacyjnie, przewija, ubiera, kąpie, dba o nas najlepiej jak potrafi, natomiast ja zapomniałam, że powinnam spać i jeść, szybko organizm mi o tym przypomniał.

7 dzień (poniedziałek): zostałam na jakiś czas sama z synkiem, przyszła bez zapowiedzi położna środowiskowa, wszystko jest dobrze, na ropiejące oczko pomogło przemywanie solą fizjologiczną, ustaliliśmy z Krisem moją dietę i dostałam nakaz dbania o siebie, bo znowu o tym niestety zapomniałam.

8 dzień: Nasz Mały Astronauta ma tydzień. Każdego dnia kocham go coraz bardziej.




niedziela, 10 kwietnia 2011

do "zobaczenia"

Dziewczyny! Bardzo dziękuję za te ostatnie miesiące. Za wsparcie, motywację do działania, za ciekawe, czasami bardzo emocjonalne dyskusje. Mimo, że większości z Was nie znam osobiście, to muszę przyznać, że BARDZO polubiłam Wasze towarzystwo. Jutro rano jedziemy do szpitala. Mam nadzieję, że za tydzień o tej porze będziemy już z naszym synkiem Małym Astronautą w domu. A co przyniesie ten nadchodzący tydzień? Zobaczymy. Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję.

Do zobaczenia po drugiej stronie lustra!

piątek, 8 kwietnia 2011

czerwone paznokcie

Wszystko zyskało wymiar "ostatni raz". Myśl ta przychodzi mimowolnie, jakby znienacka i nie jest nacechowana negatywnymi emocjami. Owszem ostatni raz tylko we dwoje, ale za chwilę będzie już pierwszy raz w trójkę. To był "ostatni" tydzień, przed nami "ostatni" weekend. Wczoraj byliśmy "ostatni" raz w kinie, ku zdziwieniu ludzi z widowni wybrałam "Rytuał" (polecam), dzisiaj "ostatni" raz delektowałam się smakiem zamówionych u teściowej naleśników z serem.  Wszytko przygotowane: walizka spakowana,  dla męża trzy nie rodzinne numery telefonów, pod które pilnie po porodzie trzeba zadzwonić zanotowane, umowa z bankiem przechowywania komórek macierzystych podpisana, pedicure zrobiony. Nie mogłam sobie odmówić soczyście czerwonych paznokci. Chyba w ten sposób naiwnie chcę zaznaczyć, że owszem zmieni się wiele, ale ja nadal będę tą samą osobą.

Dzisiaj analizując czy wszystko przygotowałam, z uśmiechem wypaliłam do męża:
"no cóż, chyba jedyną rzeczą, której nie udało mi się załatwić to spisanie testamentu". Tata nauczył mnie, za co jestem mu bardzo wdzięczna, dystansu do pewnych trudnych tematów, więc proszę wybaczcie mój czarny humor.

środa, 6 kwietnia 2011

bawimy się

Mam już za sobą ostatnie KTG z tak zwanego przeze mnie dochodzenia. Następne będzie już w innej atmosferze, bo podczas przyjmowania do szpitala. Na izbie przyjęć spędziłam trzy godziny, gdyż non stop miejsca ustępowałam kolejnym ciężarnym: z rozwarciem, ze skurczami lub wysypką na brzuchu. W powietrzu krążyły liczne opowieści o porodach, ciężkich przypadkach, sytuacjach z lekarzami. Miałam ochotę wybiec z krzykiem i postanowieniem, że jednak tam nie wrócę. Z trudem powstrzymałam galopadę myśli o tym jak to zaplanować, aby wycofać się z tego interesu. Na pewno w niczym nie przypominałam siebie z sierpnia, gdy skakałam pod sufit trzymając w ręku test ciążowy z dwoma kreskami. Całe szczęście podczas badania mały astronauta zdołał mnie rozbawić i uspokoić. Od jakiegoś czasu mamy zabawę w tak zwane 'puk puk'. Ja mu w dowolnym miejscu na brzuchu pukam palcami, a on odpowiada od środka. Położna zbyt lekko podłączyła mi aparaturę i kazała dociskać ręką sprzęt. Gdy ja dociskałam, mały odpowiadał odbiciem. Niestety zniekształcało to zapis KTG.

"Co on robi?" - spytała zirytowana pielęgniarka.
"Jak to co? Bawi się z mamą" - odpowiedziała zadowolona Evelio.

Podczas ostatniej wizyty w IKEA kupiliśmy rozrywkowemu synkowi pierwszy zestaw klocków:



sobota, 2 kwietnia 2011

prawdziwe emocje

Zawsze byłam zwolenniczką teorii, która mówi o tym, że emocje najlepiej od razu rozpoznawać i jasno nazywać, gdyż trzymanie ich w sobie tylko wyniszcza nasz organizm, umysł i doprowadza do dziwnych sytuacji typu "dlaczego akurat dzisiaj musiałeś założyć ten beżowy sweter". Wiadomo - ani sweter, ani że akurat dzisiaj, nie ma tutaj nic do rzeczy. Nie potrafię ukrywać emocji. Po oczach od razu widać, że coś jest nie tak. Całe szczęście mój mąż czyta ze mnie jak z otwartej księgi i jeszcze umiejętnie nazywa przekaz. Dzisiaj coś we mnie pękło. W końcu sama przed sobą musiałam przyznać, że boję się porodu, boję się, że to już (zostało nam 10 dni), boję się tego co będzie później. Pierwszy raz w życiu wyjdę z domu z walizką, a gdy wrócę NIGDY JUŻ NIE BĘDZIE TAK SAMO! Płacząc w ramionach męża, żalę się, że to ja muszę urodzić, że to ja będę walczyła z własnymi piersiami i karmieniem, i że przerasta mnie to wszystko. Jedno magiczne zdanie pomogło: "Kochanie ja niestety nie urodzę, ale przecież dasz radę, a resztą się nie przejmuj. Skoro tak świetnie rozumiesz kota, dobrze wiesz co znaczą jego miałki, kiedy jest głodny, kiedy chce się bawić, kiedy marudzi, bo ma brudno w kuwecie, to nie dogadasz się z własnym dzieckiem? Drugim człowiekiem?". Pomogło natychmiast.

A gdy już o kotach mowa, dostałam świetne linki: