sobota, 31 grudnia 2011

noworoczne continuum

Coś przestawiło się w naszym rocznym kalendarzu. Dzień, który każdego roku był wyjątkowy i tak bardzo wyczekiwany, obecnie odczuciowo mógłby właściwie nie istnieć. Chyba nie zrobiłoby mi to większej różnicy, gdybym tradycyjnie, jak co wieczór, włączyła komputer, zajrzała na blogi, napisała kilka tekstów, odpisała na maile, załatwiła kilka spraw, obejrzała film z Krisem, zajrzała do Kubusia i z tkliwością nakryła go kocykiem i poszła spać, zamiast czekać na tę wyznaczoną przez świat granicę przekraczaną o godzinie 24.00. Mój rok kończy się 12 kwietnia o godzinie 19.33 i tym samym o tej porze rozpoczyna się Nowy Rok. I to właśnie wtedy przytulę się do Krisa i JJ, otworzę szampana i będę życzyła nam wszystkiego co najlepsze w tym co nadchodzi.

Wszystkiego dobrego!


fot. Kris

czwartek, 29 grudnia 2011

tatuś goni, tatuś goni

Nie wiem, kiedy to nastąpiło. Tak po prostu z dnia na dzień. JJ z maluszka stał się rozumnym chłopcem. Potrafi skupić się na moich słowach. Mam też wrażenie, że coraz więcej rozumie. Gdy zawołam "chodź do mamy", podczas gdy śmiga pełzem po podłodze, zmienia kierunek i zaczyna zmierzać w moją stronę. Zmiany odkryliśmy przypadkiem. Po południu JJ swoim zwyczajem penetrował teren pokoju. Nie ważne, że przeczołgał sie po nim wiele razy. Każdego dnia przeżywa wszystko i analizuje tak, jakby był tam po raz pierwszy. W pewnym momencie odwrócił się do Krisa i uśmiechnął zadziornie. Na to Kris zawołał: tata goni, tata goni! I to był ten moment. Kubuś zapiszczał, zaczął energicznie machać rączkami i najnormalniej w świecie uciekać. Obecnie jest to zabawa numer jeden. Berek z tatą to jest to.



 fot. Evelio

środa, 28 grudnia 2011

profesor JJ

Po raz kolejny Syn okazał się być mistrzem dla swojej Mamy. Już mnie to nie dziwi. Przyzwyczaiłam się do tego, że to JJ edukuje mnie każdego dnia i prowadzi za rękę przez nieznaną dziecięcą krainę potrzeb. Tylko czasami zdarza mi się nieufnym okiem spojrzeć na treść wykładów. A on w tym czasie, jak cierpliwy, surowy profesor, grozi palcem i woła no no no. Tym razem zagadnienie dotyczy karmienia. Poszłam za falą promocji piersiowej. Karmiłam, dopajałam, podtykałam. Cycek był dobry na wszystko. Na lęk, że może JJ się nie najadł kaszką, obiadem, owocem. Na lęk, że może jest spragniony. Na nocny lęk, że bez cycka po przebudzeniu nie zaśnie. I tym sposobem dostawał normalne posiłki plus pierś. I nagle bunt. W dzień NIE, po wieczornej kaszce na zaśnięcie NIE, w nocy NIE. Jedynie rano, na powitanie dnia: o TAK! I od razu panika. Dlaczego? Jak to tak? Co teraz? Przecież zagłodzę Syna, który butlę ma w głębokim poważaniu. Jak się okazało nic bardziej mylnego. Po kontrolnej wizycie u nefrologa, który dobry jest na wszystkie moje bolączki i znaki zapytania, okazało się, że chłopiec w jego wieku (osiem i pół) spokojnie najada się w ciągu doby pięcioma posiłkami: 1 x papka z mięskiem, 1 x owoc lub sok, 3 x mleczne. W naszym przypadku, gdy dwa razy dziennie Kubuś dostaje kaszkę, poranne, jedno karmienie wystarcza. I nadziwić się nie mogę, jak to możliwe, że JJ o tym wiedział a ja nie. Spadło to na nas tak nagle, ale w pełni naturalnie, gdyż biust mój nawet buntu nie zaliczył. Mimo redukcji z kilku posiłków do jednego, nic nie pęcznieje, nie wzbiera, nie tryska, a mleko o poranku, mimo braku stymulacji nadal jest. Tym sposobem przygotowuję się do mojej długo oczekiwanej, prywatno domowej akcji: potnij stanik do karmienia.




strasznasztuka.blox.pl


poniedziałek, 26 grudnia 2011

zabawki

Nie będę oryginalna pisząc, że najwięcej prezentów w naszym domu dostał JJ. Zastanawiam się natomiast, kto cieszył się z nich bardziej: rodzice czy sam zainteresowany. Ja jak dziecko śmiałam sie rozpakowując kolejną paczkę Kubusia. Kris, gdy zobaczył wszystko ułożone w jednym miejscu, krzyknął: Mifku możesz otworzyć sklep z zabawkami! Carlos wszystko dokładnie obwąchał i przygarnął grzechoczącego "Kubicę". A JJ...no właśnie...gdzie był w tym czasie JJ? Biedny z nadmiaru wrażeń wycofał się rakiem i pogonił za swoim ulubionym plastikowym kołkiem, butelką z wodą i porzuconą gdzieś przypadkiem plastikową złotą bombką. Prezenty dostał moim zdaniem fantastyczne, lecz chwilowo odstawimy większość na półkę i będziemy dozować mu intensywność radości. Poza tym do niektórych musi jeszcze dorosnąć. Cieszę się, że udało nam się uniknąć tych hałaśliwych, świecących, mówiących w pięciu językach wynalazków. Pod choinką znalazły się prawdziwe hity: klocki z magnesem, które można używać również w wodzie, piękne, kolorowe, drewniane klocki, żółw, do którego wrzuca się odpowiednie kształty (ciekawostka: po naciśnięciu główki, żółw wydala kształty pupą), książeczka o głodnej dżdżownicy, gryzaczki, przesuwane, drewniane korale z IKEA, bolid z Kubicą z materiału, pies Reksio, koszula w kratkę i ręczniczek, książka z paluszkowymi teatrzykami oraz hit wśród dorosłych: głodny pelikan! Głodny pelikan pochłania dziobem do brzuszka piszczące ryby, grzechoczące kraby i ...wspaniałą, dzwoniącą krewetę!






piątek, 23 grudnia 2011

życzeniowo

Posprzątane, prezenty zapakowane, koncepcja dekoracji stołu opracowana.

Czas spokojnych oczekiwań.

Życzymy rodzinnie Wam Wszystkim Świąt takich o jakich marzycie!

Evelio Kris JJ kot Carlos


fot. Evelio

czwartek, 22 grudnia 2011

pierniczki

Od kilku lat, gdy tylko zbliża się okres przedświąteczny, obiecuję sobie solennie, że przygotuję świąteczne pierniki. I tak obiecuję, obiecuję. Nawet zakupowo przygotowuję się do spełnienia tych obietnic. W zeszłym roku kupiłam formy do wycinania. W tym roku pisaki do dekoracji. Lecz za każdym razem kończy się tak samo. Pierników własnej roboty w domu brak. Oczywiście usprawiedliwienie dla niedotrzymania słowa znajdzie się zawsze. Tym razem zwalam na czystki w sklepach. Na przeszkodzie stanął mi brak na pułkach sklepowych wałka oraz przyprawy do pierników. Ha ha ha! Aż sama roześmiałam się w głos z naiwności tej wymówki. Nie po drodze mi z piernikami. Natomiast po drodze mi z muffinkami. Znalazłam wspaniałe świąteczne foremki. W domu zagościł zapach wypieków. Ja uspokoiłam poczucie winy. Oczywiście pierniki upiekę w przyszłym roku. A to ci pierniczenie.





wtorek, 20 grudnia 2011

Święta

Wiele mam pisze o tym, że to dla nich wyjątkowe Święta, gdyż pierwsze z dzieckiem. Czują fascynację, dreszcz emocji, mocno wczuwając się w emocje dziecka. Dla mnie jednak te Święta mają inne zabarwienie. JJ niewiele jeszcze rozumie i chyba empatycznie ja również z tych Świąt niewiele rozumiem. Wszytko jest nie na swoim miejscu. Budujemy nowe przyzwyczajenia, zasady, myśli. Pierwszy raz w życiu spędzam  Święta nie z rodzicami, nie u dziadków, nie w moim rodzinnym mieście, nie w toku znanych, bezpiecznych rytuałów. Pierwszy raz nie przełamię się z Nimi opłatkiem. Nie zjem na wejściu, w progu, jeszcze w płaszczu, zimnych pierogów Babci. I dziwnie mi z tym. Smutno. Z drugiej strony pierwszy raz w życiu spędzam Święta: tak z moją nową rodziną, tak z Synkiem, tak z nowymi, innymi obyczajami, co może być ciekawym doświadczeniem. Do domu naszego staram się wprowadzać wyjątkową atmosferę, elementy Świąt ciepłem i słońcem skąpane. JJ towarzyszy mi przy tym dzielnie, okazując wbrew oczekiwaniom zimny stosunek do bożonarodzeniowego drzewka. On smakuje choinkowe ozdoby, a ja już teraz w głowie układam logistyczny plan Wigilii. Bo jak połączyć jego przyzwyczajenie do snu o 19.00 z wspólną kolacją i rozpakowywaniem prezentów. Chyba przejdziemy na amerykański, poranny styl funkcjonowania.





fot. Evelio


poniedziałek, 19 grudnia 2011

konkurs Witaaminkii

Dziękuję Witaaminkoo za konkurs. Za to, że mogłam rozruszać szare komórki, pobawić się słowem, rymem i wyobraźnią. Dziękuję za wyróżnienie, tym bardziej, że konkurencja rymosłowna była, jak sama przyznałaś, ogromna. Cieszę się bardzo. A nagroda w tym momencie okazała się idealna, gdyż Ja - wojowniczka normalności walcząca o to, że "od początku ubranka dziecka prać będę w zwykłych proszkach", musiałam skapitulować. JJ od jakiegoś czasu na ciałku miał dziwne suche placki. Nie pomagało specjalne mydło, kremy. Dopiero proszek dla dzieci rozwiązał problem. Tak więc, tym bardziej nagroda trafiła nam się wspaniała. Dziękuję. 

Evelio pierze w rymie:

Mama czasem gdy tylko wstanie,
ma w swojej głowie wielkie pranie,
Synek nie kryje też swej radości,
przed pralką w czas wirów się rozgości.

W koszu z bielizną ubrania gromadnie,
walczą o miejsce, by nie być na dnie,
znają regułę tworzoną od wieków,
jasne do jasnych, ciemne do ciemnych,
żadnych chusteczek, monet i ćwieków.

Pierwszeństwo mają rzeczy Malucha,
lecz są zbyt małe, więc nikt ich nie słucha,
starsze "karierę robią po plamach",
młodsze więc krzyczą: "to na nas zamach!"
"Mamy też prawo do pierwszeństwa,
bo dzielnie wspieramy losy Maleństwa.
Nie straszne nam plamy z marchwi, buraka,
lecz bez wyprania to będzie draka".

Na szczęście nad wszystkim mama czuwa,
pajace, body przed pralkę podsuwa.
Każdą rzecz do niej wkłada starannie,
proszek wsypuje, płyn do płukania,
START...zaczął się moment wielkiego prania.

W pralce radość, wiry, zabawa,
ten taniec czystości to świetna sprawa,
gdy mama po cyklu pralkę otwiera,
zapach świeżości się rozpościera.
Suszą się teraz rzeczy Malucha,
szczęśliwe, że jednak ktoś się ich słucha.

niedziela, 18 grudnia 2011

nieproszeni goście

"A miało być tak pięknie". Atmosferę przedświąteczną skutecznie psują nam liczne, niezapowiedziane wizyty. Najgorsze jest to, że goście są na tyle niewychowani, że jak już się zameldują, to nie w głowie im opuścić nasz dom. O nie. Przecież u nas tak miło, ciepło, gościnnie. Tak więc rozgościli się na dobre i zatruwają nam codzienność. Pierwsze do drzwi zapukało zapalenie pęcherza moczowego. Gdy otworzyłam nierozważnie drzwi, z uśmiechem zawołało: "wróciłem!". W ramach poczęstunku karmimy go Bactrimem, który sprowadził nam do domu nocne wymioty i biegunkę. Jakby tego było mało, towarzyszy nam ząbkowanie, które już od rana umila dzień marudzeniem. Ciągłe "nie nie nie", "to nudne", "to boli", "to brzydkie", "na ręce", "leżeć", "do mamy", "do taty", "a w ogóle to łeeeeee!". Atmosfera ta nie zraziła nowych odwiedzających. Próg przekroczył kolejny skok rozwojowy. JJ z chłopca, który jadł wszystko i zawsze, teraz gardzi kaszką, popołudniowym cyckiem, wieczorną kaszką, o popijaniu jej wieczornym mlekiem nie ma nawet mowy. I tak się gościmy. I w duchu liczę, że szybko towarzystwo nas opuści i przywróci tym sposobem dawny ład i porządek.


rysunek: e-hotelarz.pl



piątek, 16 grudnia 2011

chłopiec z zębem

Jak dziś pamiętam chwile po powrocie do domu ze szpitala. Tuliłam Kubusia, karmiłam go i prowadzona przez irracjonalny świat hormonów panicznie bałam się z powodu jednej myśli: "co ja zrobię jak JJ będzie ząbkował? jak dam sobie radę?". A teraz uwierzyć nie mogę, że niemalże przegapiłam ten moment. Wynika to z poprzednich oczekiwań i końcowych chorobowych efektów oraz słów pediatry: "w ząbkowaniu należy upatrywać przyczyny, pod warunkiem, że wyeliminowało się inne ewentualności". Rano, po ciężkiej nocy z efektami ubocznymi Bactrimu, podczas pojenia Kubusia łyżeczką, usłyszałam fantastyczny metaliczny dźwięk. I rzeczywiście jest. Wychodzi dzielnie prawa dolna jedynka. Mama Krisa powiedziała kiedyś fajne zdanie: "to niesamowite, że małe dzieci, mimo iż nie mają zębów, wyglądają pięknie". To prawda. I teraz trzeba pomału przyzwyczajać się do kolejnego niezwykłego widoku. Uśmiechu zębnego.

Najlepszy gryzak: szczotka do włosów





fot. Evelio

środa, 14 grudnia 2011

8 miesięcy

To był niezwykły miesiąc. Inny od poprzednich. Swobodny, czuły, wyjątkowy. Tak jakby przebudował się we mnie świat. Każdy dzień to promienne poranne powitanie, głośne wołanie, wspólne posiłki, wszystko w kaszce i marchewce zapychane stopą, okrzyk wow! przy każdej nowości, ale i znanej, oczekiwanej czynności, piosenki, tańczenie, przytulanie, badanie mojej twarzy, dostrzeganie szczegółów, patrzenie głęboko w moje oczy i radosne obcałowywanie mojej twarzy, głośne zabawy, marudzenie i znudzenie, zawstydzenie, obraziłem się, basenowe chlapanie, poranki z tatą i wieczorne zabawy na jego brzuchu, spotkania z innymi dziećmi, piski, szarpanie kolegów, całowanie ich i dotykanie, popołudniowe spacery lub wspólne drzemki, zasypianie w moich włosach, tulenie, zatapianie nosa w szyjce Kubusia i jego główce, gonitwa za gołą pupą, wylatujące z przewijaka przedmioty. Wiele nowych umiejętności, ale nie mają one obecnie znaczenia. Bo są niczym w porównaniu z tym, co czuję każdego nowego dnia.

Co jest najlepszego w macierzyństwie? Wszystko. Bez znaczenia czy są to lepsze czy gorsze chwile. Gdyby nie obecność w moim życiu Małego Astronauty, nie poznałabym tej całej palety odcieni bycia mamą. Dlatego każda chwila jest bezcenna i niezastąpiona.



fot. Evelio

wtorek, 13 grudnia 2011

WARTO WIEDZIEĆ!

Gdy okazało się, że JJ po raz pierwszy podłapał zapalenie układu moczowego, powinien mieć zlecone szczegółowe badania, które rozpoznają powód, przepisane leki na pierwsze dziesięć dni, a później łagodniejsze na kolejne trzy miesiące, gdyż krótkie leczenie zwiększa szansę na powrót choroby oraz powinien być pod stałą opieką nefrologa. Powinien. Ale niestety żadna z tych rzeczy nie została spełniona. Ba! Dostaliśmy w tym niespełnieniu gratis w postaci chirurga dziecięcego, aby sprawdził czy z siusiakiem wszystko w porządku. Wizyta nie była konieczna, gdyż chłopcom do trzeciego roku życia absolutnie pod żadnym pozorem przy siusiakach się nie grzebie!!! Wracając do meritum sprawy zapaleniowej: gdyby nie moje postanowienie, że będę badała mu mocz raz w miesiącu, to nikt nie wiedziałby, że zapalenie wróciło, ponieważ nawroty są najczęściej bezobjawowe. Całe szczęście dzisiaj trafiliśmy w dobre ręce Poradni Nefrologii Dziecięcej. I jednego jestem pewna. Od stycznia zmieniam pediatrę.

Polecam: artykuł




poniedziałek, 12 grudnia 2011

wyprawa po śnieg

Odbyliśmy bardzo daleką wyprawę po śnieg. 1200 km w jeden weekend to nie lada wyczyn nawet dla Astronauty Podróżnika. Udało się. Plany spacerów po ulicy handlowej oraz klimatyczny czas na Świątecznym Jarmarku, gdzie zapach grzanego wina, pierników, śmiech dzieci, ślady po czekoladzie w kącikach ust, przenoszą w atmosferę dziecięcych wspomnień, zostały zakłócone przez wielkie płaty śniegu, który obsypał nasze głowy oraz spacerówkę. Tym sposobem JJ poznał co to śnieg i zrozumieć nie mógł dlaczego nie można zabrać ze sobą tej pamiątki do domu.

Podręczny zestaw Małego Podróżnika: motyl manuel, paluch piszczałka, szeleszcząca książeczka, skórzano-podobna rękawiczka mamy, klucze do domu, butelka plastikowa z przelewającą się wodą, piesek spacerniak z metką, która nigdy się nie nudzi, kukurydziane chrupki i książka dla mamy, gdyż drzemki i cuda się zdarzają.



fot. Evelio (Flensburg)

czwartek, 8 grudnia 2011

przyjaciel kalendarz

Od wielu, wielu lat dzielnie w zmaganiu z codziennością pomaga mi wierny przyjaciel Kalendarz. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym bez niego funkcjonować. Już w czasach podstawówki towarzyszył mi każdego dnia, pomagał planować, słuchał o wszystkich moich kłopotach i chwilach szczęścia. I tak pozostało do tej pory. Kalendarz to dla mnie nie tylko zwykły organizer, to karty z myślami, marzeniami, wątpliwościami, problemami do rozwiązania. Dodatkowo wykonuje bardzo ciężką pracę, gdyż odciąża moją pamięć i pomaga zebrać myśli w jedną, logiczną całość. Jest świadkiem procesów twórczych, nieświadomych kresek podczas rozmów telefonicznych, archiwalnym zbiorem przeżyć. Kris śmieje się z tych moich skrupulatnych zapisków. Ale czasami również sam korzysta z zasobów pamięciowych mojego towarzysza. W grudniu zawsze z dużą uwagą wybieram kolejną odsłonę tej książki czasu. Również w tym roku zawitał już u mnie nowy, czysty, gotowy na wspólną przygodę kalendarzowy przyjaciel. To była miłość od pierwszego spojrzenia. Ale inaczej nie mogłabym dokonać wyboru, gdyż do towarzystwa na kolejne dwanaście miesięcy trzeba mieć serce.





fot. Evelio


wtorek, 6 grudnia 2011

NIE złym emocjom

Różne miałam teorie z czasów PRZED. Ale wiele z nich życie zweryfikowało. A raczej zweryfikował je JJ oraz moje własne emocje i reakcje. Przecież nigdy nie zakładałabym z góry smutnego scenariusza, że Kubuś może wywoływać we mnie negatywne emocje. Ale gdzieś we mnie, głęboko w mojej nieświadomości istnieje schemat działania, automatyczna reakcja, która sprawia, że jego płacz, który trudno opanować wzbudza we mnie irytację i złość. Nie skrzywdziłabym mojego kochanego dziecka, ale czasami krzyk ciśnie się na usta, chęć zostawienia go samego, łzy i moc zaciśniętych ze zdenerwowania pięści. Oczywiście jestem tylko człowiekiem, słabym, emocjonalnym, często zmęczonym i sfrustrowanym. Ale mimo to uważam, że przy dziecku nie ma miejsca na złe emocje. I mimo sytuacji kryzysowych mam w sobie również siłę, aby zacząć się kontrolować. Zaczynamy kolejny skok rozwojowy. Widać to jak na dłoni. Po trzech tygodniach sielanki JJ znowu przechodzi swój poznawczy kryzys. Przyszedł też TEN moment. Zmieniłam schemat. Cały czas kontrolowałam swoje myśli, dosłownie widziałam w swoim umyśle tę złość, która tylko czekała, aby przekroczyć granicę. A ja niczym linoskoczek nad przepaścią szłam z Kubusiem do przodu. Wystarczyła sekunda do utraty równowagi. Ale wyobraziłam sobie, że prowadzę go nad tą przepaścią za rękę. Jestem z nim, a moje podstawowe zadanie, to wspierać go, pomagać, być obok, bezpiecznie przeprowadzić przez nieznany świat i nie krzywdzić. Udało się. Zapanowałam nad sytuacją. I teraz wiem, że potrafię. Że to zależy tylko ode mnie. Oczywiście, gdy następnym razem nie wygram tej bitwy, wybaczę sobie, ale nie zrobię miejsca na kolejne niepowodzenie.


foto: http://www.deser.pl/

poniedziałek, 5 grudnia 2011

chłopiec w spacerówce

Czasami chciałabym mieć więcej beztroski w sobie, odwagi i wiary w możliwości JJ. Niestety prawie osiem miesięcy doświadczenia macierzyńskiego niczego mnie nie nauczyły. A przecież za każdym razem kończy się tak samo. Kubuś szybko weryfikuje moje tchórzliwe obawy. Tym razem sprawa dotyczyła porzucenia zbyt ciasnej gondoli i przesiadki do nowego pojazdu - spacerówki. Powodów, aby odroczyć ten moment, było wiele. Ponieważ JJ sam nie siedzi, ponieważ wózek jest przodem do jazdy i co ja zrobię, gdy Kubuś będzie płakał, gdyż nie będzie mnie widział, ponieważ nie mam śpiworka i będzie mu za zimno, ponieważ...Z drżącym sercem i przy wsparciu Krisa zdecydowałam się na weekendową, wózkową przeprowadzkę. I co? Nic. Żadna z moich obaw nie znalazła odzwierciedlenia w rzeczywistości. Grzeje Syna śpiworek z owczej wełny (polecam!), używamy pozycji leżącej lub półleżącej, a zmiana widoku za "oknem" jest hitem tygodnia.


sobota, 3 grudnia 2011

czy jest tu jakiś cwaniak?

Całkiem niedawno JJ miał ogromne kłopoty z przekręcaniem się z pleców na brzuch. W sumie w ogóle tego nie robił, więc nawet trudno mówić o kłopotach w robieniu czegoś, czego się właściwie nie robi. Gdy już opanował tę sztukę, zaczął się w naszym wspólnym życiu nowy etap. Przekręcaniom się nie ma końca. Każda okazja jest dobra. Zabawka na horyzoncie, kot Carlos, paproch. Wszystko stanowi motywację. Oczywiście najlepszym momentem jest czas przewijania. Pielucha zdjęta w pozycji na plecach, z trudem trafia na pupę właściciela, który wielbi wietrzyć swoje krągłości. Nawet ubieranie oswoiliśmy w pozycji na żółwia. Ostatnio, gdy JJ bawił się na kocyku, a ja ubierałam się w sypialni, usłyszałam dziwne odgłosy. Coś na wzór intensywnego wysiłku. Wychylam się, a moim oczom ukazał się niezwykły obrazek: Kubuś dostał się do futrzanego dywanu. Wyciągał ręce przed siebie, chwytał za kłaki i ciągnął za sobą resztę ciała. A to cwaniak.




fot. Evelio

niedziela, 27 listopada 2011

domowe SPA

Domowe SPA, dzięki swojej ofercie, stanowi idealną konkurencję dla jesiennych smutków. Dodatkowo posiada full pakiet, który wabi i sprawia, że tęsknię za jego usługami. Domowe SPA oferuje bliskość lokalu, kinder room oraz wysoce wykwalifikowaną opiekunkę do dziecka w postaci męża, kąpiele z solą morską, relaksacyjną muzykę, kawę, książkę*, peeling twarzy oraz całego ciała, maseczkę na twarz do wyboru: anty stress, głębokie nawilżanie lub regeneracja, depilację, regulację, prysznicowy hydro masaż i to co najważniejsze: 30 minut świętego spokoju. Wizyta raz w tygodniu w owym przybytku błogości mobilizuje energetycznie na cały tydzień. Niby to wszystko takie oczywiste. Tylko dlaczego przez siedem miesięcy nie korzystałam z usług domowego SPA? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. To kolejny błąd, który z przyjemnością naprawiam.

* Uwielbiam czytać w wannie. W czasach PRZED, gdy mogłam godzinami pławić się w pianie, czytałam namiętnie, aż do ostygnięcia wody. Kiedyś na spotkaniu z Januszem Leonem Wiśniewskim, ze wstydem podawałam mu swój wymiętolony egzemplarz "Samotności w sieci". Oprócz plam po kawie, na kartach książki widniały liczne zacieki. Podsumował moją słabość w typowy dla swojego zrozumienia kobiet sposób: "to wspaniałe, gdy książka żyje wraz ze swoją właścicielką".



fot. Evelio

piątek, 25 listopada 2011

album rodzinny

Raz na jakiś czas lubię z JJ zejść do naszej sąsiadki z dołu. Sąsiadka ma dwulatka, więc Kubuś bawi się świetnie, gdyż jest nieustannie adorowany przez starszego kolegę. Kamil to fetyszysta niemowlęcych stóp. Nie zdążę spokojnie ulokować się na kanapie, a już pod sufitem fruwają skarpetki Małego Astronauty, a jego stopy badane są przez młodego sąsiada. Do tego JJ podstawiane ma co chwilę nowe zabawki, turla się z kolegą na kocyku, a w powietrzu dźwięcznie brzmi: Buba! Buba! Kamil przechodzi obecnie przez fazę rodzinnych albumów. Wyciąga, ogląda, przekłada, palcem wytyka znajome twarze. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę ze smutnej prawdy: Kuba nie będzie nawet miał czego oglądać. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do lokowania zdjęć w folderach komputera, że kompletnie zapomniałam, jak cudowne mogą być wspólne chwile nad rodzinnymi albumami. Szybko naprawiłam błąd zaniedbania.


fot. Evelio

środa, 23 listopada 2011

jesienna zmora

Walczyłam tak długo, jak się tylko dało. Do szafy jesieni wpuścić nie chciałam, odkładając szafowe porządki "na jutro". Codziennie starałam się umilać sobie czas drobnymi przyjemnościami, aby jak najdłużej słońce świeciło w naszym domu. Senność zwalczałam poranną obowiązkową kawą. Lecz każdego dnia czuję, że coraz słabsza jestem w tym nierównym w siłach pojedynku. Coraz częściej przegrywam i daję złapać się jesiennej zmorze. Na spacerach szaro i smutno, w głowie refleksje i pytania o sens, a wieczorami walka z osłabieniem. Wtorkowe wieczory zaczynają wyglądać podobnie: kanapa, "na wspólnej", gdzie o dziwo gra Ostaszewska?, ach nie! to przecież "przepis na życie", tylko co robi tam Wojewódzki na swojej kanapie? I dziecko w jego programie woła. Nie woła. To JJ o 1.00 nawołuje na jedzenie.
Rano uśmiech Krisa i podsumowanie: ale się zresetowałaś!



fot. Evelio

poniedziałek, 21 listopada 2011

chłopiec z chrupkiem

Chrupek kukurydziany to dla mnie symbol. Symbol dziecka świadomego, konkretnego. Nie maluszka, który w pełni zdany jest na rodziców. Lecz dziecka, które już potrafi analizować, w bardziej dorosły sposób komunikować swoje potrzeby. Nie spodziewałam się, że ten symbol tak szybko pojawi się w naszym świecie. Tak po prostu. Tak nagle. Miałam Maluszka, teraz już mam Synka Chłopca z chrupkiem. Nie wiem kiedy. Nie wiem jak. I trzeba odnaleźć się w tym chrupkowym świecie. Są oczywiście plusy danej sytuacji. Chrupek dobry jest na wszystko. Na gorszy humor, na przeczekanie, na przed kaszkę, na przerwę w zabawie, na powrót ze spaceru, na "gdzie jest chrupek", na "pokaż tacie co masz w buzi" i "kto mnie tak obkleił?".



fot. Evelio

czwartek, 17 listopada 2011

szpilka w potrzeby

Nie odkryję Ameryki pisząc, że wszystko to, co widzimy w sklepie tzn. umiejscowienie produktów, działów, układ na półkach, jest efektem pracy licznych głów od naciągania klientów na jak największe zapełnienie sklepowego wózka. Nie raz zdarzyło mi się wchodzić do sklepu z zamiarem kupna czterech rzeczy, a wychodziłam z dziesięcioma, gdyż jakimś cudem moja potrzeba posiadania wzrastała w miarę ogarniania wzrokiem większej ilości regałów. Myślałam, że już nic nie zrobi na mnie wrażenia, że wszystko jest już sprawdzone i oklepane. Pieczywo na końcu marketu, odpowiednie produkty na wysokości wzroku dorosłego oraz dziecka, promocje, drobiazgi przy kasach. Nuda myślałam. Mnie to już nie rusza. Nie spodziewałam się, że jednak ktoś  mnie w tej dziedzinie zaskoczy. I chylę czoła dla pomysłu. Wśród ubranek dla dzieci, gdzieś między półkami z jedzeniem, zabawkami i w końcu pieluchami, niewinnie wisiały...dwufazowe maseczki głęboko odżywiające po 2 zł każda. Czyż to nie genialny wręcz pomysł? Zmęczone mamy, marzące o odrobinie luksusu, chwilach dla siebie i swojego zmaltretowanego ciała, to idealne ofiary maseczki no name. Nie liczy się jakość, liczy się pomysł umiejscowienia i wbicia szpilki w potrzeby nieświadomego manipulacji odbiorcy.


zdjęcie: http://www.miracolo.pinger.pl/

środa, 16 listopada 2011

poszkodowany

Skończyła się sielanka dla spokoju umysłu. Czas włączyć system wstępnych zabezpieczeń. JJ jest coraz bardziej ruchliwy, ciekawski i nieobliczalny w swej penetracji świata. Wczoraj, gdy już przetransportowałam go do zaparkowanego w piwnicy wózka i wyjmowałam go z nosidła, z radością otworzył buzię. A tam, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, ujrzałam coś na kształt króliczego bobka. Całe szczęście zachowałam spokój i rzeczowo zapytałam: "co masz w buzi Kochanie?". To pytanie automatycznie zamknęło mu usta. Skubany schował zdobycz pod górną wargę i dopiero po pewnym czasie usilnych poszukiwań udało mi się ją usunąć. Po powrocie do domu zlokalozowałam maskotkę, która została oskubana przez Kubusia i pokazałam Krisowi.

Kris: Ha! I mamy poszkodowanego!

sobota, 12 listopada 2011

7 miesięcy

Mam wrażenie, że post o 6 miesiącu JJ pisałam "wczoraj". Tak jak na początku czas wlekł się jak ślimak w drodze do sklepu po twaróg, tak teraz pędzi nieubłaganie. A może dlatego odnoszę takie wrażenie, iż ostatni miesiąc pełen był licznych atrakcji. Byliśmy w odwiedzinach u Warszawskich Dziadków, później JJ został ochrzczony, a ja również zostałam mamą chrzestną wspaniałego Szymka (prywatnie nazywanego przeze mnie Szpulką). Jeden miesiąc, a tak wiele zmian. Może Kubuś nie jest Robertem Kubicą w postępach ruchowych i na olimpiadę zaproszenia również nie oczekujemy, ale za to intelektualnie nadrabia z nawiązką. Od dawna reaguje na swoje imię i mam wrażenie, że rozumie podstawowe słowa. Gdy wskazuję na coś palcem i mówię "popatrz tam", on patrzy w tamtym kierunku. Gdy mówię "o Carlos", szuka wzrokiem kota. Na widok aparatu i po usłyszeniu dźwięku "gotowości do zrobienia zdjęcia" mruży oczy. Jak szalony rozgląda się za rzeczami, wszystkiego chce dotknąć, spróbować, poprzez smak ocenić przydatność do użycia. Uwielbia się przytulać i rozdawać buziaki za pomocą przyssania się do brody lub policzka, raz zafundował mi miłosną malinkę na ramieniu. Dla mnie natomiast niezastąpione są chwile, gdy wtula się we mnie, chichra się na moich kolanach lub rozmawia ze mną jednocześnie badając moją twarz. Szybko się uczy i naśladuje czynności. Raz pokazałam mu jak uderzać o siebie plastikowymi kółkami i od tamtej pory z upodobaniem powtarza tę czynność. Bardzo lubi towarzystwo dzieci, a okazuje to macając je po twarzy, policzkach oraz ciągnąc je za włosy. Potrafi również wyraźnie dać do zrozumienia, że coś mu nie odpowiada. Robi wtedy zagryziaka i już boję się, co będzie w przyszłości.






fot. Evelio