niedziela, 27 listopada 2011

domowe SPA

Domowe SPA, dzięki swojej ofercie, stanowi idealną konkurencję dla jesiennych smutków. Dodatkowo posiada full pakiet, który wabi i sprawia, że tęsknię za jego usługami. Domowe SPA oferuje bliskość lokalu, kinder room oraz wysoce wykwalifikowaną opiekunkę do dziecka w postaci męża, kąpiele z solą morską, relaksacyjną muzykę, kawę, książkę*, peeling twarzy oraz całego ciała, maseczkę na twarz do wyboru: anty stress, głębokie nawilżanie lub regeneracja, depilację, regulację, prysznicowy hydro masaż i to co najważniejsze: 30 minut świętego spokoju. Wizyta raz w tygodniu w owym przybytku błogości mobilizuje energetycznie na cały tydzień. Niby to wszystko takie oczywiste. Tylko dlaczego przez siedem miesięcy nie korzystałam z usług domowego SPA? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. To kolejny błąd, który z przyjemnością naprawiam.

* Uwielbiam czytać w wannie. W czasach PRZED, gdy mogłam godzinami pławić się w pianie, czytałam namiętnie, aż do ostygnięcia wody. Kiedyś na spotkaniu z Januszem Leonem Wiśniewskim, ze wstydem podawałam mu swój wymiętolony egzemplarz "Samotności w sieci". Oprócz plam po kawie, na kartach książki widniały liczne zacieki. Podsumował moją słabość w typowy dla swojego zrozumienia kobiet sposób: "to wspaniałe, gdy książka żyje wraz ze swoją właścicielką".



fot. Evelio

piątek, 25 listopada 2011

album rodzinny

Raz na jakiś czas lubię z JJ zejść do naszej sąsiadki z dołu. Sąsiadka ma dwulatka, więc Kubuś bawi się świetnie, gdyż jest nieustannie adorowany przez starszego kolegę. Kamil to fetyszysta niemowlęcych stóp. Nie zdążę spokojnie ulokować się na kanapie, a już pod sufitem fruwają skarpetki Małego Astronauty, a jego stopy badane są przez młodego sąsiada. Do tego JJ podstawiane ma co chwilę nowe zabawki, turla się z kolegą na kocyku, a w powietrzu dźwięcznie brzmi: Buba! Buba! Kamil przechodzi obecnie przez fazę rodzinnych albumów. Wyciąga, ogląda, przekłada, palcem wytyka znajome twarze. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę ze smutnej prawdy: Kuba nie będzie nawet miał czego oglądać. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do lokowania zdjęć w folderach komputera, że kompletnie zapomniałam, jak cudowne mogą być wspólne chwile nad rodzinnymi albumami. Szybko naprawiłam błąd zaniedbania.


fot. Evelio

środa, 23 listopada 2011

jesienna zmora

Walczyłam tak długo, jak się tylko dało. Do szafy jesieni wpuścić nie chciałam, odkładając szafowe porządki "na jutro". Codziennie starałam się umilać sobie czas drobnymi przyjemnościami, aby jak najdłużej słońce świeciło w naszym domu. Senność zwalczałam poranną obowiązkową kawą. Lecz każdego dnia czuję, że coraz słabsza jestem w tym nierównym w siłach pojedynku. Coraz częściej przegrywam i daję złapać się jesiennej zmorze. Na spacerach szaro i smutno, w głowie refleksje i pytania o sens, a wieczorami walka z osłabieniem. Wtorkowe wieczory zaczynają wyglądać podobnie: kanapa, "na wspólnej", gdzie o dziwo gra Ostaszewska?, ach nie! to przecież "przepis na życie", tylko co robi tam Wojewódzki na swojej kanapie? I dziecko w jego programie woła. Nie woła. To JJ o 1.00 nawołuje na jedzenie.
Rano uśmiech Krisa i podsumowanie: ale się zresetowałaś!



fot. Evelio

poniedziałek, 21 listopada 2011

chłopiec z chrupkiem

Chrupek kukurydziany to dla mnie symbol. Symbol dziecka świadomego, konkretnego. Nie maluszka, który w pełni zdany jest na rodziców. Lecz dziecka, które już potrafi analizować, w bardziej dorosły sposób komunikować swoje potrzeby. Nie spodziewałam się, że ten symbol tak szybko pojawi się w naszym świecie. Tak po prostu. Tak nagle. Miałam Maluszka, teraz już mam Synka Chłopca z chrupkiem. Nie wiem kiedy. Nie wiem jak. I trzeba odnaleźć się w tym chrupkowym świecie. Są oczywiście plusy danej sytuacji. Chrupek dobry jest na wszystko. Na gorszy humor, na przeczekanie, na przed kaszkę, na przerwę w zabawie, na powrót ze spaceru, na "gdzie jest chrupek", na "pokaż tacie co masz w buzi" i "kto mnie tak obkleił?".



fot. Evelio

czwartek, 17 listopada 2011

szpilka w potrzeby

Nie odkryję Ameryki pisząc, że wszystko to, co widzimy w sklepie tzn. umiejscowienie produktów, działów, układ na półkach, jest efektem pracy licznych głów od naciągania klientów na jak największe zapełnienie sklepowego wózka. Nie raz zdarzyło mi się wchodzić do sklepu z zamiarem kupna czterech rzeczy, a wychodziłam z dziesięcioma, gdyż jakimś cudem moja potrzeba posiadania wzrastała w miarę ogarniania wzrokiem większej ilości regałów. Myślałam, że już nic nie zrobi na mnie wrażenia, że wszystko jest już sprawdzone i oklepane. Pieczywo na końcu marketu, odpowiednie produkty na wysokości wzroku dorosłego oraz dziecka, promocje, drobiazgi przy kasach. Nuda myślałam. Mnie to już nie rusza. Nie spodziewałam się, że jednak ktoś  mnie w tej dziedzinie zaskoczy. I chylę czoła dla pomysłu. Wśród ubranek dla dzieci, gdzieś między półkami z jedzeniem, zabawkami i w końcu pieluchami, niewinnie wisiały...dwufazowe maseczki głęboko odżywiające po 2 zł każda. Czyż to nie genialny wręcz pomysł? Zmęczone mamy, marzące o odrobinie luksusu, chwilach dla siebie i swojego zmaltretowanego ciała, to idealne ofiary maseczki no name. Nie liczy się jakość, liczy się pomysł umiejscowienia i wbicia szpilki w potrzeby nieświadomego manipulacji odbiorcy.


zdjęcie: http://www.miracolo.pinger.pl/

środa, 16 listopada 2011

poszkodowany

Skończyła się sielanka dla spokoju umysłu. Czas włączyć system wstępnych zabezpieczeń. JJ jest coraz bardziej ruchliwy, ciekawski i nieobliczalny w swej penetracji świata. Wczoraj, gdy już przetransportowałam go do zaparkowanego w piwnicy wózka i wyjmowałam go z nosidła, z radością otworzył buzię. A tam, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, ujrzałam coś na kształt króliczego bobka. Całe szczęście zachowałam spokój i rzeczowo zapytałam: "co masz w buzi Kochanie?". To pytanie automatycznie zamknęło mu usta. Skubany schował zdobycz pod górną wargę i dopiero po pewnym czasie usilnych poszukiwań udało mi się ją usunąć. Po powrocie do domu zlokalozowałam maskotkę, która została oskubana przez Kubusia i pokazałam Krisowi.

Kris: Ha! I mamy poszkodowanego!

sobota, 12 listopada 2011

7 miesięcy

Mam wrażenie, że post o 6 miesiącu JJ pisałam "wczoraj". Tak jak na początku czas wlekł się jak ślimak w drodze do sklepu po twaróg, tak teraz pędzi nieubłaganie. A może dlatego odnoszę takie wrażenie, iż ostatni miesiąc pełen był licznych atrakcji. Byliśmy w odwiedzinach u Warszawskich Dziadków, później JJ został ochrzczony, a ja również zostałam mamą chrzestną wspaniałego Szymka (prywatnie nazywanego przeze mnie Szpulką). Jeden miesiąc, a tak wiele zmian. Może Kubuś nie jest Robertem Kubicą w postępach ruchowych i na olimpiadę zaproszenia również nie oczekujemy, ale za to intelektualnie nadrabia z nawiązką. Od dawna reaguje na swoje imię i mam wrażenie, że rozumie podstawowe słowa. Gdy wskazuję na coś palcem i mówię "popatrz tam", on patrzy w tamtym kierunku. Gdy mówię "o Carlos", szuka wzrokiem kota. Na widok aparatu i po usłyszeniu dźwięku "gotowości do zrobienia zdjęcia" mruży oczy. Jak szalony rozgląda się za rzeczami, wszystkiego chce dotknąć, spróbować, poprzez smak ocenić przydatność do użycia. Uwielbia się przytulać i rozdawać buziaki za pomocą przyssania się do brody lub policzka, raz zafundował mi miłosną malinkę na ramieniu. Dla mnie natomiast niezastąpione są chwile, gdy wtula się we mnie, chichra się na moich kolanach lub rozmawia ze mną jednocześnie badając moją twarz. Szybko się uczy i naśladuje czynności. Raz pokazałam mu jak uderzać o siebie plastikowymi kółkami i od tamtej pory z upodobaniem powtarza tę czynność. Bardzo lubi towarzystwo dzieci, a okazuje to macając je po twarzy, policzkach oraz ciągnąc je za włosy. Potrafi również wyraźnie dać do zrozumienia, że coś mu nie odpowiada. Robi wtedy zagryziaka i już boję się, co będzie w przyszłości.






fot. Evelio


piątek, 11 listopada 2011

rozszerzanie diety po 7 miesiącu

Zmagania z dietą trwają nadal. Jutro JJ kończy siedem miesięcy, więc zacznę mu podawać nowe przysmaki. Do tej pory zjadł już marchew, ziemniaka, pietruszkę, seler, dynię, kalafior i brokuł. Z owoców trzymam się twardo wytycznych, więc do tej pory było tylko jabłko w kombinacji z dynią lub słodką marchewką. Zaobserwowałam, że kalafior i brokuł źle wpływają na brzuch Malucha. W dniu kiedy dostawał kalafior, wieczorami marudził. Natomiast brokuł wywołał prawdziwy kataklizm. Tak więc tym panom chwilowo dziękujemy za kulinarną współpracę. O ewentualnym powrocie do łask pomyślimy później. Nadal dostaje dwa razy dziennie kaszkę oraz mleko z piersi według potrzeb. Całe szczęście nie mamy żywieniowych przebojów. Wciąga wszystko z łyżeczki z apetytem. Do tego wszystkiego już nie można przy nim spokojnie zjeść własnego posiłku, bo rwie się do talerza i otwiera buzię, a jego spojrzenie przebija nawet spojrzenie Carlosa żebraka miauczącego o kawałek szynki.


Po ukończeniu 7 miesiąca:

warzywa: soczewica zielona, kalarepa, por (jeśli w rodzinie występuje alergia pokarmowa, to podajemy go dopiero od 10 miesiąca), burak (z tym samym zastrzeżeniem co w przypadku pora)

owoce: morela, gruszka, maliny


Marchewka jest o.k.

czwartek, 10 listopada 2011

rudolf charytatywnie

Moja ulubiona strona literkowa organizuje świąteczną akcję charytatywną:

"W tym roku postanowiliśmy wraz z Fundacją Miasto Słów zorganizować akcję charytatywną „Moja przyszłość”, aby dzieciom z Domu Dziecka w Otwocku dać szansę na lepszą przyszłość. W ramach naszej akcji, chcemy ufundować każdemu dziecku specjalistyczne kursy, warsztaty i szkolenia. Zależy nam by pomóc dzieciom odnaleźć i rozwijać ich talenty i umiejętności. Wierzymy że dzięki temu będą mogły w przyszłości lepiej wykonywać zawody swoich marzeń.

Jednak, abyśmy byli w stanie je zorganizować, konieczne jest zebranie środków. W tym celu organizujemy kilka akcji charytatywnych. Pierwsza z nich już ruszyła – jest to sprzedaż świątecznych RENIFERÓW RUDOLFÓW, które specjalnie na ten cel zaprojektowaliśmy."

Zachęcam do kupowania reniferów! Mnie urzekła opcja z możliwością naszycia literki. Ważna jest również informacja, że cały dochód ze sprzedaży Rudolfów wesprze akcję. Jeżeli macie ochotę, to proszę, napiszcie o akcji na swoich blogach.


intuicja

Przyrzekam przed sobą i resztą świata, że od dzisiaj będę słuchała przede wszystkim siebie i tylko siebie. No dobrze. Ewentualnie drobnym wsparciem lekarza nie pogardzę. Od tygodnia krążyła za mną jedna myśl: a jeżeli to nie są zęby? Budziłam się rano - Ona już parzyła na dole kawę, gdy wychodziłam spod prysznica, podawała mi ręcznik, bawiła się ze mną i Kubusiem, przyprawiała potrawy w trakcie gotowania obiadów, wtrącała swoje trzy grosze podczas dyskusji ze znajomymi. I mimo, że była natrętna, podpowiedzi otoczenia jednak zdołały ją zagłuszyć. Ale jak się ostatecznie okazało niezbyt skutecznie. W poniedziałek postanowiłam posłuchać jej podpowiedzi. Oddałam Kubusiowy mocz do badania. Okazało się, że to jednak nie ząbkowanie, a zapalenie dolnych dróg moczowych. Jesteśmy po raz pierwszy na antybiotykach. Ale przynajmniej czuję, że działam, że walczę z problemem i nie gdybam. Dziękuję Ci moja towarzyszko...kobieca intuicjo.

sobota, 5 listopada 2011

rajtuźnik

Tak już mam, że jak nakręcę się na jakąś sprawę lub rzecz, to męczę daną kwestię do wyczerpania siły zaangażowania. Obecnie przechodzę przez fazę rajstop. Nie własnych a Kubusia. Od samego początku stawiam na wygodę Malucha. Przez pierwsze miesiące cały dzień "biegał" w śpiochach, później przeszliśmy na body i miękkie dresy. Dżinsy wkładamy sporadycznie, na tak zwane pokazowe wyjścia. Teraz przyszła pora na zestaw: body na ramiączkach, rajstopki i koszulka z długim rękawem. Świetnie śmiga się w tym zestawie w domu i łatwo jest się zapakować do kombinezonu. Nie sądziłam jednak, że owładnie mną obsesja rajtuzowa. Bo rajstopy muszą być wyjątkowe, najlepiej bez nadruków i napisów w stylu: super star 30. Zdarzyło mi się już rajstopy w sklepie wymieniać i gdy szczerze oświadczyłam, że zwracam, gdyż wzór nie ten, to ekspedientka popatrzyła na mnie tak, jakbym z innej planety przybyła. Nałogowo poszukuję wymarzonych wzorów w internecie i marketach. Gdy potwierdziła się teoria, że w paczce pakowanej na 2 sztuki jedna jest zawsze genialna, druga natomiast taka, że nikt normalnie by na nią nie spojrzał, bliska byłam podmianki i skomponowania własnego zestawienia. Uchronił mnie przed niecnym czynem rozsądek...Krisa.



piątek, 4 listopada 2011

czy to już?

Kubuś "ząbkuje" od czterech miesięcy. Oczywiście nie stale, ale za każdym razem, gdy pojawia się stan podgorączkowy, budzi się w nocy, ślini i wkłada wszystko do buzi, każdy z mądrością oznajmia: ząbkuje. Tak ząbkuje, że żadnego efektu w postaci białych kresek nie widać. Natomiast od dwóch dni przeżywamy w domu kataklizm. JJ budzi się w nocy po kilka razy z płaczem, od piersi odkręca głowę, tak jakby nie wiedział do czego w ogóle służy (tu się pojawia drobny problem, gdyż dla braku piersi alternatywy nie ma - w ocenie Kubusia butelka służy do odmierzania wody na kaszkę), gorączkuje, teraz dopiero się ślini i dosłownie wszystko wkłada do buzi, nawet ogon Carlosa byłby świetnym gryzakiem, gdyby tylko dał się uchwycić. I zadaję sobie pytanie: czy to już ząbkowanie?

Kiepska kondycja i zbolałe dziąsła nie są przeszkodą w aktywnym życiu towarzyskim.