piątek, 31 grudnia 2010

sylwestrowe dylematy

Od miesiąca cieszę się bardzo, gdyż zmobilizowani moim przypływem energii, zebraliśmy znajomych i Sylwestra spędzamy w klubie. Będzie głośno, zabawnie, woda niegazowana będzie lała się strumieniami (dla fasonu wrzucę sobie do kieliszka zieloną oliwkę), a Nowy Rok powita szampan Piccolo. Od miesiąca żyłam też w błogiej nieświadomości myśląc, że mam dwie opcje ubraniowe do wyboru. Ale to było miesiąc temu. Dzisiaj okazało się, że z dwóch opcji pozostała mi połowa jednej z nich. Nokautując jednym założeniem sukienkę, zwyciężyła obszerna tunika i dżinsy. W akcie desperacji spryskam je brokatem.

W Nowym Roku życzę sobie i Wam wszystkim tylko takich dylematów i problemów!



czwartek, 30 grudnia 2010

efekt uboczny

Wbrew wcześniejszym tendencjom, w czasie Świąt nie zaspokoiłam swojego wilczego apetytu. Wręcz przeciwnie. Mimo kulinarnego przepychu i smaków, których w zwykłym czasie nie doświadczam, nasiliły się potrzeby podniebienia. Od poniedziałku, w czasie gdy otoczenie gładziło swoje brzuchy z przejedzenia, ja wyobrażałam sobie i śliniłam się od wspomnień babcinej szarlotki. Nie pomagały substytuty w postaci jabłka i cynamonu, nie pomagało autooszukiwanie się, że przecież wcale nie mam na nią ochoty. Gdy sukces był tuż tuż, nagle pojawiała się wizja szarlotki i lodów waniliowych. Przegrana w tym pojedynku upiekłam dzisiaj brytfankę nieziemsko pachnącego ciasta. Lecz na razie stoi nietknięta, gdyż jak się okazało podczas produkcji, z nadmiaru ciasta powstały również babcine "ciastka z dziurką" z malinami. Teraz błądzę w świecie błogiej beztroski i nie mam najmniejszej ochoty na powroty.



środa, 29 grudnia 2010

skurcze w szafie

W mojej szafie coraz częściej pojawiają się skurcze. Pierwsze poważniejsze segregacje nastąpiły dopiero w czwartym miesiącu ciąży, gdyż wcześniej wchodziło, raz lepiej raz gorzej, wszystko to co pasowało przed pojawieniem się astronauty. Wtedy wydzieliłam i ułożyłam rzeczy tak, aby pod ręką mieć te, które obecnie pasują. Natomiast w zakamarkach szafy schowałam ubrania na chudsze czasy. Z zachwytem patrzyłam na ład w garderobie. Ale jak nie mieć porządku, skoro posiadanie ograniczyło się do minimum. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Teraz zaprzyjaźniam się z "minimum minimorum". Moja szafa w ciągu tygodnia zaczęła intensywnie kurczyć swoją zawartość i obawiam się, że to dopiero początek jej akcji porodowej.

Motyl jest nowym nabytkiem i mam nadzieję, że wytrwa do końca.





poniedziałek, 27 grudnia 2010

Święta, Święta i leginsy

W ekspresowym tempie minęło mi tegoroczne świętowanie. Może dlatego, że w tym roku po raz pierwszy dzieliliśmy Święta między dwie rodziny i czas spędziłam głównie w samochodzie, leżakując jak kangur na reklamie wina, w wygodnych leginsach. Klimat też się gdzieś ulotnił. A może toczył się leniwie obok, przytłoczony tematem mojej ciąży. Brzuch przysłonił wszystko, nawet wielką choinkę u wigilijnych dziadków. Każdy chciał dotknąć, popatrzeć i stwierdzić, że taki twardy. Gdyby do mieszkania wparował nagi Święty Mikołaj z okrzykiem: "Hoł, hoł, hoł! Sprawiłem Wam Porsche" to i tak nikt by nie zareagował, bo ważniejsze jest: "czy kopie?". Na chwilę jedną astronauta miał konkurenta w postaci mojego dwunastoletniego kuzyna, który w pewnym momencie, między bigosem a pierożkami, spontanicznie spytał:
"Grzesiu, a co to jest erekcja?".

wtorek, 21 grudnia 2010

Sekret działa

Mamy z Aną takie swoje powiedzonka, które wiążą się z konkretnymi historiami. Od jakiegoś czasu, obok "dlaczego tutaj" oraz "jeszcze nigdy tak", pojawiło się wiele znaczące dla nas wyrażenie "Sekret działa". Należę do osób, które dość serio podchodzą do zjawiska samospełniającego się proroctwa i siły wizualizacji. Dokładnie rok temu, gdy ubierałam z moim jeszcze nieMężem drzewko świąteczne, w mojej głowie wyświetlił się ciekawy obraz: ja za rok ubieram choinkę i głaszczę się po już sporo zaokrąglonym brzuchu. Ten obraz podążał za mną przez pewien czas. Aż stał się rzeczywistością. Choinka ubrana, Mały Astronauta tańczy w brzuchu, Sekret działa.


piątek, 17 grudnia 2010

Ciążowe rozkojarzenie

Od czasu, gdy jestem w ciąży, zdążyłam się już przyzwyczaić do swoich drobnych rozkojarzeniowych wpadek. Normą stało się, że nie pamiętam imion oraz nazwisk i wtedy wychodzą z moich ust zdania typu: "no wiesz, to ta dziewczyna, która spotykała się z tym chłopakiem, którego siostra miała na imprezie maskę słonia". Nie dziwiło mnie również to, że zapominam o terminach lub o rzeczach, które miałam załatwić "przy okazji" innych spraw, o których również z trudem pamiętałam. Ostatnio, gdy szłam do pracy ze zwolnieniem, po które oczywiście musiałam wrócić się do domu, całą drogę powtarzałam jak mantrę: mleko, mleko, mleko, w przypadku gdybym dostała amnezji mijając sklep. Ale wczoraj przeszłam już samą siebie. Próbowałam wyturlać się z samochodu dobre pół minuty. W głowie kołatała mi się myśl, że skoro już teraz mam problemy i brzuch przeszkadza mi w tak prostej czynności, to co będzie się działo w późniejszych miesiącach. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy po wręcz heroicznej walce dostrzegłam, że...

nie wypięłam się z pasów!

środa, 15 grudnia 2010

Jaki to krem?

Jak powszechnie wiadomo w ciąży zaraz po brzuchu, a w niektórych przypadkach przed, ku uciesze mężów i przyszłych mam, rozrasta się biust. Jednym z podstawowych zakupów podczas ciąży to komplet nowych staników. Gdy udałam się do sklepu z bielizną, usłyszałam standardowe pytanie, na które nie ukrywam, miałam problem z odpowiedzią: "Jaki rozmiar Pani nosi?". Wytłumaczyłam przemiłej ekspedientce, że do tej pory nosiłam 75B, ale teraz to niestety nie wiem, gdyż jestem w fazie rozrostu. Pani przyjęła moją odpowiedź ze spokojem oraz zrozumieniem i poleciła mi kilka ciekawych egzemplarzy. Jak się później okazało naszej rozmowie z zainteresowaniem przysłuchiwała się pewna kobieta. Gdy wyszłam z przymierzalni podeszła do mnie z wypiekami na polikach i dyskretnie spytała:

"Przepraszam bardzo, ale czy może mi Pani powiedzieć, JAKI TO KREM?"

poniedziałek, 13 grudnia 2010

All inclusive

W każdym ciążowym poradniku upomina się przyszłe mamy, że należy spożywać jak najwięcej produktów, które zawierają całą masę niezbędnych witamin. Zakupy powinny skupić się na warzywach, owocach, rybach, nabiale. I cieszę się bardzo, że od tych wszystkich pomarańczy i marchewek nie jestem jeszcze pomarańczowa. Poradniki jednak nie piszą o pewnej ciekawej sprawie. Chcąc zmotywować do witaminowej diety wmawiają nam, że to wszystko dla dobra dziecka. A prawda jest taka, że to głównie dla naszego dobra, gdyż mały astronauta jest na tyle sprytny, że w organizmie mamy znajdzie ostatni miligram witaminowy i z apetytem wciągnie go przez pępowinę. Dlatego tak trafne jest określenie, które mnie kompletnie rozbraja, umieszczone na koszulce ze sklepu internetowego (http://www.be.com.pl/):

Hotel Mama. All inclusive.


niedziela, 12 grudnia 2010

Bliskie spotkania - Kosmiczne Jaja

Tytuł dość dobitny i można nawet stwierdzić, że dosłowny. Bo co innego, niż takie galaktyczne określenie, można dopasować do małego astronauty? Po piątkowym spotkaniu stwierdzam, że już taki mały wcale nie jest. Waży całe pół kilo i zajął sobie w brzuchu wygodną pozycję. Tuli się uroczo pleckami do mojego lewego boku i chyba już zakończył swobodne akrobatyczne ewolucje. Pomału zbliża się czas, aby na śmietnik wyrzucić tabliczkę: "nie ma jak w macicy" i rozpocząć mocowania i przepychanki. Na zdjęciach widać wielką stopę, główkę z karkiem i od dołu (od strony pośladków) przyłapane w całej okazałości "kosmiczne jaja".




Nasz licznik: 22 tydzień (ostatni tydzień 5 miesiąca)

środa, 8 grudnia 2010

Muzykoterapia

Od czasu studiów jestem zwolenniczką różnych kreatywnych form pracy z dziećmi. Zawsze fascynowały mnie programy oparte na arteterapii, w których wykorzystuje się teatr, muzykę, plastykę, taniec. To niezwykle rozwija i pomaga przepracować kilka spraw, z którymi dziecko może mieć kłopoty. W związku z tym, że nasz mały astronauta już słyszy (tak przynajmniej podają książki i mądre głowy z tv) prawie codziennie mamy naszą własną myzykoterapię. Ostatnio przechodzę ponowną fascynację "Pozytywnymi Wibracjami", "Siestą" Marcina Kydryńskiego i muzyką fado, więc maluch kołysze się ze mną w spokojnym rytmie. Ale po ostatnim weekendzie nie jestem już taka pewna, że trafiam w jego gust. Synek miał okazję posłuchać, podczas imprezowego karaoke, jak jego tata z wielkim zaangażowaniem śpiewa Niemena, Dżem lub Feel. Reakcji nie było. Nawet nie drgnął. Dopiero, gdy usłyszał jak ktoś zawodzi: "Hands up! Baby hands up!", zaczął się intensywnie poruszać. Teraz zastanawiam się jak powinnam to interpretować.

niedziela, 5 grudnia 2010

natura (nie tylko) męska

W piątek miałam bardzo ambitny plan, aby z pasją oddać się kolejnym fascynacjom kulinarnym. Wydrukowałam z internetu dwa przepisy i przystąpiłam do działania. Niestety pierwszy z nich okazał się na tyle pracochłonny, że skutecznie pozbył się konkurencji na kilka kolejnych dni. Tym zwycięzcą dnia okazała się ziemniaczana baba z przepisu White Plate (http://whiteplate.blogspot.com/2009/10/zima-zima-zima-pada-pada-snieg.html). Niestety w naszym domu potrawa ta nie zdobędzie tytułu dania miesiąca. Myślę, że z daniem tygodnia będzie równie ciężko. Gdy podałam to cudo, któremu wizualnie także sporo brakuje, a Mąż skosztował kilka kęsów, padło decydujące zdanie: "może i dobrze smakuje, ale ja naprawdę chciałbym coś ugryźć". Wniosek jest bardzo prosty: mężczyzna raz na jakiś czas musi wypić kieliszek wódki, poklepać swoją żonę zalotnie po pupie i...coś ugryźć. 

Uwieczniłam na zdjęciu odgłosy mojej natury, które zawsze, nie widząc czemu, dają o sobie znać podczas gotowania. Tym razem rozgardiasz przy babie ziemniaczanej. Uważam, że aby zaprowadzić w kuchni porządek, napierw trzeba w niej nabałaganić. Jak w życiu. 

czwartek, 2 grudnia 2010

Kulinarne hormony

Na liście hormonów, których poziom znacznie wzrasta podczas ciąży, zdecydowanie powinien znaleźć się hormon zwany kulinarnym. Prawdopodobnie jego skład chemiczny nie został jeszcze odkryty, ale bez wątpienia istnieje i daje o sobie znać z dużą siłą. Jeszcze dwa lata temu byłam totalną ignorantką w kwestiach kuchennych. Gdy w pracy śmiałam się, że w mieszkaniu tylko dwa razy użyłam palniki na kuchence, a piekarnik otwierałam tylko po to, aby wytrzeć ze środka kurz, koleżanki skwitowały to z dezaprobatą: "nie masz się czym chwalić". Nie przyznałam im wtedy racji, ale głęboko w sercu zazdrościłam im, gdy rozmawiały o nowych przepisach, pieczeniu chleba w domu i piernikach świątecznych. Nie spodziewałam się jednak, że te czasy pójdą w zapomnienie. Im bardziej zaawansowana jest moja ciąża, tym czuję większą ekscytację oglądając kulinarne programy i blogi. Ostatni miesiąc obfitował w nowości: galaretki z owocami, tiramisu, pomidorówkę z własnym przecierem, karkówkę według przepisu mojego taty. Dzisiaj stałam się szczęśliwą posiadaczką formy do muffin. Odkryłam, że istnieje coś takiego jak cukier z prawdziwą wanilią i nareszcie wiem, że estragon to przyprawa a nie żeńskie hormony! 

środa, 1 grudnia 2010

Kto tam? Mały astronauta...

Nasz mały astronauta jeszcze nie przyszedł na świat, a już mamy swoje tajemnice przed jego tatą. Podstawową tajemnicą jest tylko nasz, nikomu innemu nieznany, gdyż nieodczuwalny na zewnątrz język porozumienia. Kod jest dość prosty: zastrzyk energii w postaci ciepłego mleka z miodem - lekkie muśnięcie z lewej strony w odpowiedzi, głośny film w kinie - silniejszy kopniak z prawej strony, kołysanie podczas muzykoterapii - rozciąganie w górnej partii brzucha. I tak sobie spiskujemy, bo jest to niezwykły czas, kiedy tylko przyszła mama czuje ruchy swojego dziecka. Mój mąż musi niestety jeszcze trochę poczekać, aż maluch urośnie i nabierze więcej sił na solidne kopniaki. Na razie, gdy ja reaguję wieczorami nagłym wybuchem radości, on patrzy na mnie jak na kosmitkę z obcym w brzuchu. Śmieję się pod nosem i mimo wszystko mam nadzieję, że na tych płodowych sekretach zakończymy.