Do spowodowanych śmiechem łez doprowadzają mnie poradnikowe fragmenty na temat mody ciążowej i wskazówki w co przyszła mama powinna zaopatrzyć szafę. W niektórych książkach autorzy łaskawie dzielą potrzeby według pory roku. I tym sposobem już wiem, że powinnam posiadać: jedną sukienkę wyjściową, dwie pary czarnych spodni, spódnicę, dwie pary grubych, czarnych rajstop, majtasy ciążowe i jeden wyciągnięty sweter (zapewne również czarny). Do tego dochodzi jeszcze jeden fragment na temat tego, że ciąża to idealny moment, aby pożyczyć koszule i podkoszulki od męża. Ale to chyba w momencie jak tę jedną sukienkę wrzucę do pralki? Staram się to wszystko jakoś usprawiedliwić i jedyne co przychodzi mi do głowy to, że przy wznawianiu wydania autorom skleiły się strony akurat z tym rozdziałem!
Nigdy wcześniej nie czułam się bardziej kobieco i nigdy wcześniej nie miałam, aż tak dużej ochoty na modowe eksperymenty. Mam ochotę nosić się elegancko i ciekawie. Do piątego miesiąca dotarłam z eleganckimi spodniami, kupionymi o jeden numer wyżej niż noszę normalnie i dżinsami na gumkę (tych z kieszenią kangura jeszcze nie przyswajam). Wykorzystuję ponadto wszystkie bluzki i koszulki z mojej dotychczasowej garderoby. Natomiast ostatnio dokupiłam leginsy z klinem na brzuch i do nich elegancką koszulę-tunikę w prążki. I to mi zdecydowanie wystarczy, aby poczuć się fajnie w ciężarnym stanie. Naprawdę nie potrzebuję do tego czarnego, powyciąganego swetra. A podkoszulkę mojego męża to ja mogę owszem założyć...aby wychodząc z łóżka nie świecić gołą pupą:-)
oj to prawda, że modowe potyczki z brzuchem są strasznie fajne - jak wiesz ja zaczęłam przez to prowadzić bloga :) i ta usprawiedliwiona dziwność kształtów :)
OdpowiedzUsuń