Pierwszy krok zawsze jest najtrudniejszy. Blog "powinien" powstać już dwa miesiące temu. Ale nie mogłam zmobilizować się do pisania. W zasadzie przez ostatnie tygodnie mało rzeczy znajduje się na liście, do których mogłam samą siebie namówić. Powiem krótko: liczyło się tylko łóżko, ewentualnie kanapa, welurowy dres i mąż, który był gotowy nakarmić mnie w miarę potrzeby. Facet z Pizza był również mile widziany. A wszystko to dlatego, że cała moja energia, która w normalnych okolicznościach tworzyła ze mnie nowoczesną, pełną pasji i entuzjazmu kobietę, teraz spożytkowana zostaje na budowanie małego astronauty, który dziarsko lewituje w moim brzuchu. Z USG z zeszłego tygodnia macha do mnie 3 cm maluch. Ma głowę, ręce i nogi i...tak...
"tak już wygląda".
Nasz licznik: 9 tydzień od poczęcia, 11 tydzień według lekarza i poradników, początek 3 miesiąca.
Chyba nie jestem książkowym przykładem ciężarówki. Nie mam mdłości, czyli w mojej łazience nie mieszka mój nowy-stary przyjaciel, mam bardzo dobre wyniki krwi, więc lekarz odpuścił mi comiesięczne kłucie, biust z miseczki B awansował na B plus, zachcianek na razie nie odnotowuję...raczej brak chęci na coś konkretnego...to też forma zachcianki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz