poniedziałek, 3 stycznia 2011

nie pamiętam tytułu

Przed napisaniem tego tekstu miałam w głowie tytuł. Ale w między czasie walczyłam z brakiem dostępu do internetu, a pięć minut to wieczność dla moich ciążowych szarych komórek, tak więc jaki miał być tytuł zapomniałam. Coś na M. Nowy rok zaczęłam prawdziwą hormonalną jazdą bez trzymanki. Od rana zalewam się łzami i nie potrafię racjonalnie mężowi wytłumaczyć mojego stanu. Gdy wrócił z pracy byłam już w stanie jak mi się wydawało prawie stabilnym. Sądziłam, że skoro zrobiłam porządek w kuchennych szafkach robiąc miejsce na butelki, astronomiczne gadżety i stawiając pusty koszyk na lekarstwa dla malucha, gdyż jeżeli my mamy taki koszyk to on przecież też musi mieć, to już zaspokoiłam swój macierzyński niepokój. Nic bardziej mylnego. Przy ogórkowej z mężem łzy zaczęły lecieć ponownie. Na pytanie co się stało, stwierdziłam: "bo przecież my będziemy mieć dziecko!" i wybiegłam dramatycznie do łazienki. Dziecko będziemy mieć od sześciu miesięcy. Grunt to w porę sobie to uświadomić.

Przypomniałam sobie tytuł. Rozmemłanie. Na M.

3 komentarze:

  1. ja dziś skrajnie odwrotnie - jak M. wrócił z pracy to go powiatałam z takim entuzjazmem, że się zapytał czy przypadkiem nie miałam znowu testu glukozowego :)
    a potem biedak musiał jechać kupić przedłużacz koniecznie dzisiaj bo w dziecięcym pokoju nie starcza kabla do lamki!
    wijemy kochana wijemy i nic na to nie poradzimy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. właśnie mi przypomniałaś jak to było, huśtawki emocjonalne, chociaż ja nawet i bez ciąży potrafie popatrzeć na mojego Meża i powiedzieć: "o kurcze to ja już mam męża ... wow" a mój Mąz dodaje: "od 5 lat ... i jeszcze sobie tego nie uświadomiłaś":D Pozdrawiam i buziaczkuje Sylwia

    OdpowiedzUsuń
  3. :-) ;-) ;-D Skąd ja to znam... Tylko, że kiedy czyta się o tym u kogoś, to rechocze się radośnie :-)Dzieki:-)

    OdpowiedzUsuń