wtorek, 27 września 2011

popatrz, a on/ona...

W szkole podstawowej podczas rozpoczęcia roku szkolnego siódmej klasy dowiedziałam się, że razem z innymi trzema koleżankami zostajemy przeniesione do klasy kujonów. To taki dydaktyczny, eksperymentalny żart od losu, który zafundowali nam dorośli. Ktoś postanowił, że należy stworzyć klasę najlepszych uczniów. Tylko, że ta niby nowa została stworzona na bazie już istniejącej. Czyli zgrana grupa plus kilka zagubionych osób na przylepkę. Oni znali już nauczycieli, wychowawczynię, znali swoje możliwości, czuli się pewnie i bezpiecznie. O sobie nie mogłam tego powiedzieć. Właśnie wtedy zaczęły się moje problemy. Z perspektywy czasu nie mogę żałować, że tak się stało. Może gdyby nie zmiana klasy i podwyższenie poprzeczki, nie dostałabym się do tego konkretnego liceum. Wtedy nie poznałabym Joanny, z którą już w czasie studiów wybrałam się na imprezę, na której poznałam Krisa. Wtedy też nie byłoby prawdopodobnie Kubusia. Może tak, może nie. Wiem jedno. Tamta zmiana miała swoje negatywne konsekwencje. Zaczęła się rywalizacja. Moja własna walka z próbą udowodnienia, że wcale nie jestem gorsza. Nasłuchałam się wtedy: popatrz, ona przeszła razem z Tobą, a jak dobrze sobie radzi. Wiele wysiłku i lat zajęło mi pozbycie się potrzeby porównywania z innymi. Nie jestem też do końca przekonana, że skutecznie się tego nawyku pozbyłam. A przecież świadoma jestem tego, że porównywać się, czy to w dół czy w górę, nie ma sensu. Świadoma jestem również jak wielką krzywdę można dziecku takimi porównaniami wyrządzić. W zeszłym tygodniu, gdy wracaliśmy z nadmorskiego weekendu odwiedziliśmy znajomych z dziesięciomiesięcznym synkiem. Mama karmiła go przy nas kaszką. Maluch jadł sprawnie i szybko. Następnego dnia, gdy karmiłam JJ, a ona po swojemu chwytał za łyżeczkę, rączkami roznosił kaszkę po buzi, ubraniu i leżaczku, odkręcał ode mnie głowę, na usta cisnęły mi się słowa: "a widziałeś jak Karolek ładnie jadł kaszkę?". Ugryzłam się w język. Wiem, że Kubuś niewiele by z tego zrozumiał. Natomiast stwierdziłam, że to ja muszę w tym momencie ćwiczyć unikanie takich stwierdzeń. Ku lepszej przyszłości.

9 komentarzy:

  1. Zawsze ciężko "ugryźć się w język" i jakoś (niewinnie) samo się tak mówi:/ Ale fakt, grunt to wyrobić w sobie dobre nawyki:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciężko będzie bo to porównywanie to chyba my ludzie mamy jakoś tak w naturze. Ja też nie znosiłam tego porównywania, a porównywano mnie często bo jakiś z natury ze mnie buntownik ;).
    Trzymamy kciuki !

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj ja też bardzo chcę nad tym popracować. Obawiam się, że językiem pogryzionym zewsząd się to zakończy, ale warto!
    Mądra mama...

    OdpowiedzUsuń
  4. No tak, porównywanie :(. A może po prostu stawienie kogoś za dobry przykład w końcu dobre przykłady i jakieś autorytety są nam potrzebne - tylko jak to zrobić mądrze?

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój je tak samo jak Twój :P całym sobą :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. masz zdrowe podejście, ale (szczególnie w przypadku starszego dziecka) trudno się powstrzymać

    OdpowiedzUsuń
  7. Je wszystkimi zmysłami, które posiada :))) to dobrze bo więcej się o świecie nauczy!

    OdpowiedzUsuń
  8. brawo! ja się boję straszliwie tych porównań i niestety często ulegam pokusie podpatrywania i porównywania i najgorsze, też gonienia za tymi co bardziej z przodu! bronie się ale czasem niestety samo się dzieje i humor mi niepotrzebnie psuje bo się obwiniam za to, że mój nie chodzi, nie mówi i blablabla i że to moja wina....
    mój też ładuje łapki do buzi z kaszą :) choć dopiero pod koniec jedzenia jak już mu się nudzi :)

    OdpowiedzUsuń