Mamy takie miejsce, gdzie regenerujemy siły, zapominamy o troskach, luzujemy. To miejsce to Świnoujście. Uwielbiam jego dobrą energię, wrześniowe nadmorskie powietrze, spokój, brak lansu, ład i porządek, dbałość o turystów, piękne parki, wyremontowane poniemieckie wille, nowoczesne apartamentowce. Kabriolety z głośną muzyką oraz kierowcami z nadmuchanym ego tam nie dojeżdżają, nowoczesne dyskoteki nie zdołały wyprzeć letnich dancingów, na deptaku średnia wieku 50+, na ławeczkach kości grzeją doświadczone życiem siwe głowy, kelner z gracją wręcza szklankę z wodą na bukiet czerwonych róż w najlepszej ever chińskiej restauracji. Ale najbardziej z tych urlopowych dni uwielbiam poranki, gdy z chłopcami zaliczam wczesny spacer po plaży, świeże bułeczki, pustą promenadę, dźwięk otwieranych w kafeteriach rolet, grajka i brzęk wpadających do kapelusza monet. Na plaży spoglądam na ulubioną ławeczkę i myślę: "mogłabym się na niej zestarzeć". Ostatnio z tej zadumy wyrwał mnie głos Kubusia. Pchając wózek z Kulką w stronę morza krzyczał z radością: "zobacz Kamilku! MORZE!". Chyba poczekam jeszcze z tym ławeczki starzeniem.







