niedziela, 30 października 2011

zmiana czasu

Ten, kto wymyślił zmianę czasu, bez wątpienia nie posiadał dzieci. W domu czasowy armagedon. Czas do porannej kaszki wlecze się nieubłaganie...


rysunek: http://www.kontakt24.tvn.pl/

sobota, 29 października 2011

potrzeba matką wynalazków

Gdy ktoś pytał się o to, czy JJ przekręca się z plecków na brzuszek, miałam w zwyczaju opowiadać mój ulubiony dowcip o Jasiu:

Jasio od dziecka w ogóle nie mówił. Rodzina już się do tego przyzwyczaiła i nie męczyła dziecka o słowa. Pewnego dnia, gdy wszyscy siedzieli przy stole ciszę przerwały słowa Jasia: "gdzie jest sól?". Wszyscy w szoku. Mama pyta: "Synku! Ty mówisz? Dlaczego wcześniej nic nie mówiłeś?" Jaś: "bo sól zawsze była".

Do tej pory Nasz Mały Astronauta nie miał potrzeby przekręcania się. Do czasu. Mamy już taki rodzinny rytuał, że po porannym mleku JJ trafia do naszego łóżka. Albo leżymy razem i jeszcze drzemkujemy, albo Kubuś zostaje z Krisem, a ja w tym czasie biorę prysznic i jem śniadanie. W pewnym momencie słyszę: "Kochanie chodź szybko! Widziałaś cwaniaka?". Cwaniak leżał z zadowoleniem na brzuszku i ściskał w ręku smoczek. Założę się, że na moje pytanie: "Synku dlaczego wcześniej się nie przekręcałeś?", JJ odpowiedziałby: "bo smoczek zawsze był".



czwartek, 27 października 2011

nowa era pytań

W stereotypowym świecie kobietę można poderwać na szybkie auto, ewentualnie na wózek z dzieckiem. A na co można "poderwać" mężczyznę w średnim wieku, z wąsem i stylem ubierania na kamizelkę rybacką? Na Malucha w nosidełku. Dzisiaj wybraliśmy się z JJ na pierwszy, nosidełkowy spacer. Ostatni raz tyle zaczepnych pytań usłyszałam w ostatnim miesiącu ciąży, gdy mój duży brzuch budził podziw lub niepokój o mój kręgosłup u tej specyficznej grupy społecznej. Te same odczucia wzbudza JJ w nosidełku. Troska w pytaniu: "czy nie jest pani zbyt cieżko?" rozczula i śmieszy jednocześnie. Dzięki Małgosi zdecydowałam się na ergonomiczne nosidełko Tuli. Zdecydowanie nie żałuję wyboru. Wspaniałe wzory, wygodne, łatwe w użytkowaniu, dostosowane do każdych gabarytów. Kubuś był wniebowzięty. Wtulony podziwiał jesienny świat, zachwycał się okolicą, parkową fontanną i żółcią na drzewach. Wspaniała alternatywa dla monotonii wózka.





wtorek, 25 października 2011

rzeczywiste marzenia

Od wielu lat "cierpię" na pewną przypadłość modową. Polega ona na tym, iż nagle, bez ostrzeżenia pojawia się w mojej głowie to coś. Wzór sukienki, kolor bluzki, kształt stylu obuwia. Z zakupowych historii pamiętam np. dżinsową sukienkę lub białe kozaki, których ostatecznie nie posiadałam, gdyż jak szybko udało im się zmaterializować w sklepach, tak równie szybko okryły się złą sławą. Rzecz dana pojawia się w mojej świadomości i siłą ciągnie mnie do sklepów. Tam ślepa na inne ekspozycje szukam tego jedynego, wymyślonego konkretu. Ciężkie to zadanie, ponieważ najczęściej tych konkretów w sklepach brak. Do kolejnego sezonu, gdy z witryn i ulic spoglądają na mnie liczne kopie modowego marzenia. Kilka lat temu zapragnęłam płaszcza. Artystycznego cudu. Niestety przez długi czas nie mogłam ideału spotkać na swojej modowej ścieżce. Aż w końcu nasze drogi przecieły się w berlińskim sklepie. To była miłość od pierwszego wieszaka. Marzyłam o nim wiele miesięcy. Na samą myśl mocniej biło mi serce. Jeszcze nigdy wcześniej nie spotkałam płaszcza, który byłby idealnym odzwierciedleniem mojej duszy. Teraz jest mój. Prezent od Krisa z okazji narodzin Kubusia. Płaszcz, który będzie wisiał w mojej szafie do końca życia.





sobota, 22 października 2011

odpuszczam sobie (winy)

Sześć miesięcy zajęło mi dojrzewanie do pewnych macierzyńskich odczuć i myśli. Od razu przyznaję, że łatwo mi to nie przyszło. Ale w obecnym świecie medialnej kreacji i matczynej nagonki trudno zachować zdrowy rozsądek. Przed ciążą wydawało mi się, że będę twarda i odporna na wpływy. Że moje przemyślenia i założenia uchronią mnie przed toksycznym zalewem wewnętrznych głosów i wątpliwości. Że dogadywania innych, opiniowanie moich zachowań, pytania, czy też nawet normalne opowiastki o dokonaniach innych mam i ich dzieci, przyjmę z uprzejmą obojętnością. Okazało się jednak, że bardzo się myliłam. W czasie tych ostatnich miesięcy wpadłam w wir porównań, poczucia winy i wątpliwości. Codziennie miałam przed oczami komentarze, słowa, które wzbudzały zdenerwowanie, czy też liczne tabele rozwojowe, opracowane przez kogoś, gdzieś. I teraz jest mi w sumie żal. Żal samej siebie i tych straconych chwil. Ponieważ tak naprawdę każda toksyczna, lękliwa myśl odebrała mi szansę na pojawienie się myśli dobrych na temat Synka, o tym jaki jest wspaniały i jak bardzo go kocham. Dopiero teraz zrozumiałam, że samobiczowanie się niczego nie daje, nie rozwija, a wręcz przeciwnie, odciąga mnie od najważniejszego: fascynacji tego co mam i jak bardzo jestem szczęśliwa. Od początku nie spałam z JJ w łóżku, od wczesnych tygodni spał u siebie w pokoiku, zasypia nigdy sam ale samodzielnie bez bujania, lulania, uśmiechnięty, bez płaczu, nie śpiewam kołysanek, czasami czytam mu już bajki, nie noszę go często na rękach, wybieramy matę i wspólną zabawę, książkę 365 zabaw z dzieckiem wyrzuciłam w kąt, dodatkowe posiłki wprowadziłam dopiero po szóstym miesiącu, od początku nie piorę ubranek malucha w specjalnych proszkach, tylko zwykłym razem z naszymi rzeczami, nie prasuję, nie uczę go czytać, nie śpiewam w różnych językach, z radością wychodzę wieczorem na spotkanie z przyjaciółką, w celu przewietrzenia myśli. Dlaczego to wszystko? Ponieważ jestem leniwa, ponieważ mam inne przekonanie o tym co dobre dla JJ, ponieważ ktoś powiedział, że to słuszne dla rozwoju mojego dziecka, a ja się buntuję, gdyż sama najlepiej wiem, co jest słuszne dla Kubusia lub może dlatego, że znajduję inne formy spędzania czasu z Synkiem. Jeżeli inne mamy postępują inaczej bardzo dobrze, kibicuję im wszystkim i cieszę się, gdy wynika to z ich własnych przekonań. Dla mnie najważniejsze jest to, że jest szczęśliwy, radosny, wspaniale się rozwija (według własnego kodu rozwoju, a nie wytycznych z tabelki lub dokonań innych dzieci), nie pamiętam kiedy ostatni raz płakał, a co za tym idzie, nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam na niego zdenerwowana, a raczej na to, że nie daję sobie z nim rady. Tak więc odpuszczam sobie wszystkie winy, czyszczę pajęczyny i kurze w umyśle, otwieram okna i wpuszczam słońce oraz powiew świeżości. Żal mi już chwil na toksyczne myśli i uczucia, bo tego co za nami już się nie odzyska.

wtorek, 18 października 2011

pomarańczowa rewolucja

Pół roku minęło, więc czas zabrać się za kulinarną pracę. Uśmiecham się pod nosem, gdyż przypominam sobie moje słowa z czasów PRZED: karmienie piersią? nic na siłę. Słoiczki? oczywiście, przecież nie będę gotowała zupek, poza tym większe zaufanie mam do słoiczków Gerbera, niż do marchewki z Tesco. Nie dość, że nadal karmię, to dzisiaj podałam Małemu Astronaucie własnoręcznie przygotowaną marchewkę...

...5 dni wcześniej:

Zgodnie z moją tabelkową rozpiską, zaczęłam rozszerzanie diety od marchewki. Słoiczek przygotowany, ręce trzęsą się z emocji. JJ łyżkę zna z kaszkowych przygód, więc buzię otwiera ochoczo. A tu niespodzianka. Mdłe to takie, pomarańczowe, ble. Wzdrygał się jak imprezowicz po kolejnym kieliszku czystej, a jego wzrok mówił: odbiło Ci mamo? Ja mam to zjeść? A jednak zjadał. Wypluwał, połykał, pomarańczowymi palcami z fantazją malował na ubraniach obraz mojej rozpaczy. Nie wspomnę o skarpetach, które służąc za deser przesiąkały pomarańczową barwą. Niby wszystko w porządku, ale nadal czułam, że jednak coś jest nie tak. Dlatego przygotowałam marchewkę z ogródka ogrodowej babci. Może barwę ma kiepską, ale za to nie rozbryzguje się, łatwo schodzi z ubrań, w końcu ma smak i co najważniejsze wchodzi gładko i ochoczo. Teraz czas na dodanie ziemniaka, brokułów, kalafiora lub pietruszki. Ze słoików całkowicie nie rezygnuję, gdyż to wyjście jak "zamawianie pizzy" na chwile lenistwa.

Owoce również wybieram słoiczkowe. Dzisiejsze pierwsze jabłko zostało przyjęte z wielkim entuzjazmem. Jeszcze nigdy nie widziałam JJ tak podekscytowanego i z taką prędkością mielącego językiem na widok łyżeczki.







poniedziałek, 17 października 2011

6 miesięcy

12 października Nasz Mały Astronauta skończył pół roku. To były wyjątkowe miesiące. Pełne szczęścia, czułości, zaskoczenia, niewiedzy, intuicyjnych decyzji, strachu, wątpliwości. I tak samo jak JJ rozwija swoje umiejętności, ja kształtuję swoją macierzyńską dojrzałość. Każdy tydzień przynosi coś nowego. Kubuś dostrzega szczegóły, robotnicy na rusztowaniach za oknem są w stanie oderwać go od posiłku, reaguje na swoje imię, obcych traktuje z dystansem i zadumą, wwiercając się w świadomość dorosłego przeciwnika swoimi wielkimi oczami, w domu jest niezwykle czuły i radosny, jego głośny śmiech rozpuszcza każdy nasz gorszy humor, śpiewa w wózku, a najlepszym przysmakiem mianował gumową łyżkę do kaszki, jest bardzo cierpliwy, wyrozumiały i mądry. Nauczył mnie najważniejszej prawdy: niezależnie od tego, co mówią inni i jak szybko zmieniają i rozwijają się inne dzieci, Kubuś dla swojej mamy jest najwspanialszym dzieckiem świata. Niezależnie od tego, co mówią inne dzieci i jak wspaniałe są inne mamy, Evelio jest najwspanialszą mamą świata. I to jest nasza kosmiczna prawda.








niedziela, 16 października 2011

z gilami w stolicy

Dziadek Tadeusz: Ewelinko teraz Ty rządzisz, czyli będzie tak jak...
Kris: tak jak chce Kubuś.

I tak też się stało. Plany spotkań, spacerów po mieście, przejażdżek metrem, ogarniania Pałacu Kultury zostały zamienione na siedzenie w domu w kapciach i "kiszenie ogórasów". A to wszystko za sprawą gilów po pachy, które zaczęły męczyć JJ już na początku wizyty u dziadków. Najwidoczniej tak właśnie miało być. Dzięki temu Dziadek Tadeusz codziennie zabierał opatulonego Kubusia na spacer, w domu czas zajmowały liczne przutulanki i turlanki w akompaniamencie kaszkowych i marchewkowych bąków. Dziadkowie zostali zaakceptowani bezwarunkowo, a ich uwaga zastąpiła wszystkie przywiezione zabawki. Zdecydowanie polecam też podróżowanie z Maluchem. Jeszcze nigdy w życiu siedem godzin w samochodzie nie minęło mi w tak ekspresowym tempie. Francuski TGV przy tym to pestka. A Kubuś mimo moich obaw zniósł podróż znakomicie.






piątek, 7 października 2011

oswoić myśli

Odkąd jestem mamą, często przekonuję się, że obawy niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Na początku bałam się ruszyć z JJ do sklepu, urzędu, do centrum autobusem, nad morze, do znajomych, na basen. Każda nowa rzecz wzbudzała we mnie lęk. Właściwie nie wiem dokładnie czym ten lęk był spowodowany. Chyba najbardziej obawiałam się tego, że Kubuś zacznie płakać, a ja nie będę potrafiła go uspokoić. Maluch za kilka dni skończy pół roku. Jestem odważniejsza o sześć miesięcy doświadczenia. Ale to nie zmienia faktu, że dzisiaj pakowałam naszą walizkę w atmosferze niepokoju. Przed nami 500 km. Wyruszamy do warszawskich dziadków. Przed nami droga, tydzień poza domem, oswajanie Malucha z moimi rodzicami, spotkania z przyjaciółmi, tym razem droga do centrum, która z 10 min przedłuży się do godziny. Ulice, po których ostatni raz chodziłam z beztroskimi myślami w głowie. Kawiarnie, gdzie w powietrzu unosiły się młodzieńcze dialogi. Teraz wracam jako mama i zastanawiam się, czy poradzę sobie z nową sytuacją.



wskazówki zegara

Wprawdzie JJ nie opanował jeszcze sztuki przekręcania się z plecków na brzuszek, ale za to pozyskał już chęć dotykania rzeczy, które go interesują. Poza tym nawiązał już koleżeńskie znajomości z łóżeczkowym kotem i niektórymi zabawkami. Skoro nie możne do nich jeszcze dopełznąć, a przecież o przyjaźnie trzeba dbać i intymne dialogi podtrzymywać, drogę przemieszcza w sposób zegarowy. Jak wskazówka zegara dociera do obranego miejsca. Tym sposobem, gdy rano idę do jego łóżeczka, nim przywita mnie jego uśmiech, witają mnie Kubusia radosne stopy.



środa, 5 października 2011

basenowe historie

Podczas trzech pierwszych wizyt na basenie JJ wyraźnie dawał nam do zrozumienia, jaki jest jego stosunek do naszego pomysłu zajęć basenowych. Nie dał przekonać się przytulaniem, śpiewaniem "chlapie woda", pokazywaniem zabawek. W nosie miał nasze starania. Awantura była regularna. Najwyraźniej Kubuś postanowił podnieść poziom wody w basenie dla dzieci. Zaczęłam się zastanawiać co zrobimy, gdy płakać będzie przez wszystkie zajęcia. Gotowa byłam zrezygnować. Wczoraj nastawieni psychicznie do kolejnych ćwiczeń ze łzami, przeżyliśmy szok. JJ nie płakał. Odważnie "wszedł" na basen, dał się zamoczyć, pływał podtrzymywany przodem, tyłem, uśmiechnął się do instruktorki, chwycił za rączkę kolegę od wodnych przygód. Lecz to wszystko to nic, w porównaniu z wielką próbą jaka na nas tego dnia czekała. Przyszedł czas na zanurzenie. Kolejny raz okazało się, że myśli są gorsze od rzeczywistości. Obawiałam się tego nurkowania Astronauty. Byłam przekonana, że nie odważę się, aby go zanurzyć. Zanurzyłam.

niedziela, 2 października 2011

podróżnik

Rozkręciły nas wyprawy nadmorskie do tego stopnia, że postanowiliśmy zafundować Małemu Astronaucie pierwszą wyprawę poza granice naszego kraju. Odwiedziliśmy Potsdam oraz Berlin. Uwielbiam to miasto. Jego różnorodność, luz, tolerancję i multikulti. Wykorzystałam sytuację i po półrocznej abstynencji ruszyłam do swobodnej penetracji jesiennych sklepów. Szkoda, że wyszłam z nich zamiast z torbami, to z wielkim oszołomieniem i rozczarowaniem. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak do tej pory byłam nieczuła na nadmiar bodźców. Wszystko łykałam z wielką łatwością, a w głowie pojawiała się myśl: więcej! chcę więcej! Po przerwie i domowym oczyszczeniu okazuje się, że nie jestem w stanie jednorazowo strawić tych wszystkich ubrań, wymuszonych kreacji. Przytłoczyła mnie sytuacja. Nie byłam w stanie skupić się na zakupach. A to co pozostało w mojej pamięci to brąz, rudy, żółta sraczka, warstwy: na bluzkę koszula, na koszulę sweter, na sweter marynarka, a na marynarkę kamizelka futrzana. Czyżby ktoś w końcu znalazł sposób na kobiece: nie mam co na siebie włożyć? Nie masz? To załóż wszystko jednocześnie. Jedynie JJ wyjechał ze sklepu spełniony. Wykorzystał chwilę mojej nieuwagi, przygarnął z półki królika straszaczka i obślinił mu ucho. Nie miałam sumienia mu odmówić. I zaakceptowałam wolność wyboru.




sobota, 1 października 2011

obwąchałam temat

Gdyby ktoś postanowił, tak od co, przejrzeć monitoring naszego marketu, zapewne zakwalifikowałby mnie do grupy osób potrzebujących pilnej pomocy psychiatrycznej. Jak inaczej zinterpretować zachowanie kobiety, która od kilku tygodnia raz na jakiś czas wpada z impetem do sklepu, pędzi w stronę półek ze słoiczkami z żywnością dla dzieci, przemierza alejkę kilka razy i wychodzi. Szalona? Może uzależniona? Nic bardziej mylnego. To mama, która oswaja temat rozszerzania diety swojego dziecka. Gdy JJ skończył trzy miesiące w ogóle nie chciałam słuchać o wprowadzaniu dodatkowych rzeczy. Nie byłam psychicznie gotowa. Za tydzień kończy sześć miesięcy i już nie mogę doczekać się nowych doświadczeń. Z niecierpliwością czekam w blokach startowych. Ze względu na niską wagę Kubika od dwóch tygodni maluch dostaje na śniadanie oraz przed kapielą kaszkę bezglutenową. Wciąga 150 ml z łyżeczki, więc szlak przed wycieczką warzywną mamy przetarty. Porządnie obwąchałam zawartość produktów i już wiem, że nie będę kierowała się założeniami firm słoiczkowych. Drogowskazem będzie tabelka od mojej przyjaciółki. Postaram się co miesiąc umieszczać jej wytyczne.

Po ukończeniu 6 miesiąca:
- warzywa: marchewka, ziemniak, dynia, pietruszka, seler, brokuł, kalafior, kukurydza, fasolka szparagowa, kabaczek, cukinia
- owoce: jabłko, dzika róża, czarne jagody
- produkty zbożowe: ryż, kukurydza
- pół żółtka co drugi dzień

Według rozpiski banan, który jest wszechobecny w słoiczkach już od czwartego miesiąca, pojawić w diecie powinien się po 7 miesiącu. Mam jeszcze problem z glutenem. Nadal nie podjęłam decyzji o jego wprowadzeniu. Okazuje się, że klinicyści od dłuższego czasu spotykają się i wręcz kłócą na temat odpowiedniego momentu dla glutenu. Niestety sprawa jest zbyt świeża i tak naprawdę mamy same muszą zdecydować co wybrać. Mam jeszcze tydzień glutenowych nocy do przespania i przeanalizowania.