poniedziałek, 28 stycznia 2013

NIE to NIE. TAK to NIE.

Gdy jeszcze nie dane było mi doświadczać uroków macierzyństwa, na widok sceny złośnika w supermarkecie myśli aroganckie miałam w głowie: "o nie! mi to się nigdy nie przytrafi! Moje dziecko będzie grzeczne i spokojne, nie poddam się awanturniczej manipulacji!". I jak naiwne były moje przemyślenia, wiem to dopiero dzisiaj. W moim domu zamieszkał Mały Zagryziak. Bez uprzedzenia z walizami wdarł się na pokoje, rozpakował i bez informacji na jak długo zostaje, rządzi się każdego dnia swoimi prawami. JJ bezsilny jest wobec gościa i jego poczynań, gdyż emocjonalnie niedojrzały jest jeszcze i obronić się nie może. Tym sposobem Kubuś codziennie bez powodu płacze, szamocze się, klockami rzuca, co powoduje, że czuję się jak na froncie i nigdy nie wiem, kiedy trafi we mnie zabawkowy pocisk, wije się i teatralnie głową w ziemię uderza. I jedyne co pozostaje mi zrobić, to wspierać go cierpliwością, przytulać, zapewniać, że kocham go ponad wszystko lub po prostu ignorować przedstawienie. Najlepsze są jednak nasze dialogi. Zagryziak w swoim słowniku słowa Tak nie posiada. Nawet jeżeli myśli TAK, mówi NIE. Ostatnio na stole leżało pięć przedmiotów. Kubuś woła: Mamiś TO!!! Pytam więc: książeczkę? NIE nakrętki? NIE układanki? NIE? kluczyki? NIE. śliniak? NIE. I bądź tu mamo mądra. Chyba dowody na przyszłość zacznę nagrywać: czy rodzice mają Cię po osiemnastce utrzymywać? NIE! może w przyszłości samochód kupić? NIE! będziesz na imprezy chodził i nad ranem wracał? NIE!



niedziela, 20 stycznia 2013

pierwszych spraw kilka

Czy można...znaleźć w kalendarzu dzień taki, gdy dzieci sztuk dwie, w zimowe zawieruchy, nie przechodzą infekcji? Humory mają dobre? Zarówno jedno jak i drugie jest najedzone? Jedno jest po drzemce, drugie przed? Jedno ubrane w buty zimowe, sweter, spodnie narciarskie i zimową kurtkę? Drugie w ciepłych śpiochach zapakowane szczelnie w kombinezon? Rodzicom się chce? Całą rodziną zejść z trzeciego piętra nie pocąc się przy tym zbytnio? Na oczach Starszaka zapakować do jego wózka po raz pierwszy Młodszego, unikając przy tym awantury? Wyjść z garażu pchając wózek z niemowlakiem, prowadząc dwulatka, który chce iść wszędzie tam, gdzie znajduje się przeciwny kierunek, targając przy tym wszystkim sanki? Po 20 min. wrócić do domu, bo zimno i pada? Można? 









niedziela, 13 stycznia 2013

wyrwane z kalendarza

2:40 Zaczynam nowy dzień. O ile uznać można, że karmienie po 23:00 i ułożenie na poduszce głowy do snu przed 24:00 było zakończeniem dnia poprzedniego. Dzień zaczynam od niemowlęcego nawoływania, bo przecież czas na pierwsze śniadanie. Kubuś niewzruszony narzekaniem brata na opóźnienia w dostawie cateringu śpi smacznie. To wielki plus na rzecz tego nowego dnia.

4:00 "O la la!" "Mama! Tata! Mama! Tata!" "O la la!" Na kogo wypadnie na tego bęc. W zależności od przytomności umysłu jedno z nas idzie po Kubusia. Młody skacze w łóżeczku i szykuje się do drogi. Już w naszym łóżku siada wygodnie na poduszce i nie w głowie mu sny. Stęka, pokrzykuje, więc cytuję: "co jest? butla butla! śmiało, daj!". Gdy JJ czeka na mleko, nudzić się nie lubi, więc bez skrupułów obdzwania kontakty w telefonie Krisa. Wszystkich pokrzywdzonych bardzo przepraszamy. Daję butlę śmiało, przewijam i pacyfikuję nocnego marka. Kładę się, aby...wstać.

4.40 "Łeeeeeeeeee!" Wstaję, karmię i liczę na cud bez kupy, bo to da mi szansę na odłożenie Kamilka bez przewijania i dodatkowe cudowne minuty snu. Sruuuu. Nie udało się. Przewijam. Sruuu. Nie zdążyłam. Przebieram i przewijam. W czystą pieluchę sruuuuuuu. Przewijam. W naleśnik zawijam. Odkładam. Walka o kołdrę, bo trudno śpi się w przeplatańcu ( Kris pod kołdrą, Kuba między nami na kołdrze, bo przykryć się to obciach, ja chciałabym pod kołdrą).

7.00 "Łeeeeeeeee!" Karmię, przewijam, czasami przebieram, odkładam. Gdy wychodziłam z naszej sypialni Kubuś smacznie spał. Gdy wróciłam do niej po 30 minutach, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jednak coś jest nie tak. Suszarka z ubraniami na środku pokoju, ubrania porozrzucane, książki pootwierane, mleko dopite, klocki i kolorowe kółka w łóżku, z szafy pudełka z butami powyrzucane, światło zapalone, Kris głośno chrapie a Kubuś? Kubuś siedzi w szufladzie szafy, szarpie za przednią ściankę, pokrzykuje "wrrr. wrrrr" i wygląda tak, jakby szykował się do odlotu. Zostawiam go, aby się wykąpać. Kąpiel to: całe wiaderko pieluch dorzucone do worka z wystawką na balkon, posprzątanie w kuwecie Carlosa, posprzątanie po raz drugi, gdyż kot nasz tak już ma, że jak świeżo i czysto, to znaczy, że można brudzić, kawa zbożowa, pozbieranie ubrań do kosza na brudną bieliznę, względne ogarnięcie, wszystkiego co ogarnąć trzeba, szybki prysznic, Q10 na pupę, brzuch i pośladki.

9.00 "Łeeeeeeeee!" Jesteśmy z Kubusiem w trakcie śniadania, więc Kamilek musi poczekać. Normalnie o tej porze Kubuś jest już w żłobku, ale "normalnie" w ostatnim miesiącu miało miejsce całe trzy razy. Tak więc, Kulka czeka na swoją kolej, Kubuś wciąga kaszkę, ja przegryzam na szybko kanapki i popijam herbatką na laktację. Po 15 minutach Kamilkowa Frida, zaropiałe oczka przemywam wodą fizjologiczną, karmię, w tym czasie Kubuś znosi Kłamczuchę i Muminki i próbuje odebrać mi Kamilka, lecz bez szans na powodzenie w edukacji brata, zajmuje się wywalaniem wszystkich posiadanych przez siebie klocków. Przewijam, Kubuś wali głośno w ściankę przewijaka, nagradza się przy tym brawami i woła "dupa, dupa, dupa" co znaczyć ma zapewne kupa, kupa, kupa, bo kupa solidarnie i u JJ się pojawiła. Zawijam Kamilka w naleśnik, odkładam, przewijam  i ubieram JJ, gonię go z grzebieniem, aby rozczesać jego ptasie gniazdo, pranie wstawiam, ogarniam po huraganowych przejściach sypialnię i o 11.00 układamy się z Młodym na drzemkę. Zasypiam w sekundę przed Kubusiem...

11.15 "Łeeeeeeeee!" Karmię, przewijam, pokazuję świat Kamilkowi, ziewanie dostrzegam, zawijam w naleśnik, odkładam lub ubranego w kombinezon układam przy otwartym oknie na wietrzenie, gdy Kris jest w pracy, obiad gotuję, jem i z nadzieją na chwilę dla siebie odpalam komputer, aby za chwilę go wyłączyć, gdyż Kubuś budzi się z drzemki z "niepopołudniem", podgrzewam mu obiad, nie nie nie, podaję obiad, nie nie nie, picie, nie nie nie, awantura przy zmywarce, bo o ile podoba mi się, że JJ podaje mi sztućce, aby umieścić je w szufladzie, o tyle oblizywanie każdej sztuki z osobna już mniej. 

14.00 "Łeeeeeeeee!" Szybkie w kuchni porządki, bo jak się okazało w 5 minut można: wywalić patelnie, garnek i wszystkie pokrywki, pojemnik z jedzeniem dla Carlosa, słoiczki z owocami wynieść do dużego pokoju, z dużego pokoju przytargać piloty i płyty CD, po podłodze rozłożyć papierowe foremki do muffinek i rozrzucić worki na śmieci i plastikowe nakrętki. Karmię, w tym czasie JJ dobiera się do moich spodni i krzyczy "sisi, sisi", gdyż ostatnio uważa, że jest odpowiedzialny za nadzorowanie moich potrzeb fizjologicznych (w ramach rozrywki każe mi siadać na sedesie, podaje mi papier i spuszcza wodę), przewijam, w naleśnik zawijam, odkładam i maksimum uwagi poświęcam Kubusiowi. Biegamy, tulimy się, czytamy, tańczymy, puzzle układamy. 

16.30 "Łeeeeeeeeee!" Karmię, Kubuś woła głośno "nie chcę, nie chcę!", przewijam, ale tym razem Kulka postanawia obsikać mnie od góry do dołu, zawijam w naleśnik, odkładam, ale "niepopołudnie" dopada również Kamilka. Kris wraca i przejmuje "niedzieci". Dla zdrowia własnego i bezpieczeństwa rodziny wychodzę do sklepu. Wychodzę płaczą, wracam płaczą, Kris...uff nie płacze.

18.00 "Łeeeeeeeee!" Kamilek musi cierpliwie poczekać, gdyż jest to czas Kubusia. Kolacja i "niedialogi", kąpiel z tatą, awantura o pianę, pidżamka, uchroniony przed zjedzeniem pępek Kamilka, na siłę wciskana pielucha niemowlaka na pupę dwulatka, przy większej cierpliwości młodszego brata przeczytana "lokomotywa", przy mniejszej buziaczek i Kubuś sam zasypia w łóżeczku, w tym czasie kąpiel Kulki, karmienie i usypianie w naszej sypialni.

20.00 Małżeński błogostan...obaj śpią. Kolacja, film, internet.

22.30 "Łeeeeeeee!"...

Dzień za dniem sami z Krisem stawiamy czoło nowemu wyzwaniu. Myślę o słowach Kajko: "rok trzeba przetrwać, później będzie już z górki". Kamilek skończył miesiąc. Jeszcze 11 miesięcy.





piątek, 4 stycznia 2013

środa, 2 stycznia 2013

bez lęku

Emocjonalnie zasadniczo różni się czas przy pierwszym Maluchu w porównaniu z tym, co funduje nam serce przy drugim. Nigdy nie zapomnę trudnych początków z JJ. Galopady uczuć niepokoju, które towarzyszyły mi od pierwszych chwil szpitalnych. Bo za głośno, bo ktoś coś mówi, bo nie można przystawić dziecka do piersi, bo zaburzają z trudem ustalany harmonogram dnia, bo popłakuje, bo się obudził, bo zjeść nie można, bo to co było już nie wróci, bo nie jest tak jak w książkach, a najlepiej, gdyby dostarczano od początku trzymiesięczne dzieci, bo kto w ogóle wymyśli takie początki. Trochę czasu zajęło nam pogodzenie się ze sobą, nauczenie się siebie, co wprowadziło nareszcie spokój do zaistniałego chaosu. Przy drugim dziecku świat już tak burzliwie nie wiruje. Nie ma lęku, niezrozumiałych emocji. Jest Maleństwo, które każdego dnia uczy się wszystkiego od początku, a moim zadaniem jest wspieranie go, intuicyjne i czułe czytanie z jego gestów. Nie ma lęku, gdyż jest wiedza, że wszystko się kończy. Te pierwsze miesiące szybko się skończą, każdy płacz się kiedyś skończy, każda noc ze wstawaniem co dwie, trzy godziny, każda kolka, każdy gil z małego noska, nieporadny czas, też się szybko skończy. Więc nie ma miejsca na lęk. Jest tylko miejsce na czerpanie, z pełną świadomością przemijania, z tego co dał nam los.