Środa. Pora drugiego śniadania. Do baru mlecznego wchodzi klient. Na pozór spokojny i opanowany. Zgłasza zapotrzebowanie na śliniak. Później prosi o kartę dań. Zaczyna wybrzydzać: jajecznica? nie mogę. bekon i jajko sadzone? nie mogę. twaróg i wędlina? nie mogę. kaszka najlepiej z bananem? tak. to jest to! Bufetowa rzuca hasło do kuchni: "Kasza banan! Raz!" Najwyraźniej przygotowanie trwa zbyt długo, gdyż klient nieoczekiwanie zaczyna awanturę. Wyrzuca z siebie zaledwie od dwóch dni opanowane słowa: "błe błe błe! bu bu bu! ba ba ba! bla bla bla bla!!! Łeeeeee!" Kucharce z wrażenia ręce drżą. Woda nie chce stygnąć. Rozlewa, z rąk wypuszcza. Z bijącym z emocji sercem nieśmiało szepcze: "gotowe!" Bufetowa zna już ten typ i dobrze wie, co zadziała. Z impetem wpada do jadalni wyśpiewując "Pada śnieg" w wersji "na na na", ale tylko refren, gdyż zwrotka wprowadza klienta w większy szał. Konsumpcja trwa pięć minut. W barze już tylko głośny śmiech, beknięcie, ziewnięcie i pierd. Klient wychodzi zadowolony. Następnym razem bez własnych śliniaków nie wpuszczamy! Gdyż jak powszechnie wiadomo, klient w śliniaku jest mniej awanturujący się.
fot. Evelio
absolutnie cudowny post. znam gościa :) ten typ klienta u nas też bywa :) i przyznaję z głęboką szczerością, że nananana (dzwonki sań), oraz mix mta mta mta mta mta mmm tata (reksio) to moje popisowe numery :)
OdpowiedzUsuńAhahah :))) a u nas "am tata a merry christmas, am tata a merry christmas" :D ale zauważam że tez spotykam się ze złośliwością wody, która mimo licznych patentów w ogóle nie chce stygnąć!!
OdpowiedzUsuńA to się uśmiałam:D
OdpowiedzUsuńAstronauta ma nieziemsko malownicze brwi!:D:D:D Piękne!
Jakie słodkie minki! Opis boski :D :D
OdpowiedzUsuńHa, ha, ha! Superowo napisany tekst!
OdpowiedzUsuńDo mojego baru przychodzi trochę inny klient. Reklamujący...Nic mu nie smakuje, cholecia;-)Kuchara musi odciągać jego uwagę, tylko wtedy jest w stanie coś przełknąć. Służy do tego pudło zabawek. A wygląda to mniej więcej tak: zabawka na blacik, następnie w łapkach klienta, łycha w paszczę, bach - niezaakceptowana zabawka ląduje na ziemi, następna na blat...I tak do końca kachy, albo zabawek w pudełku.;-P
@ zezu dziękuję za docenienie:-) raz w tygodniu chodzimy do kosmetyczki na regulację i henne:-))))
OdpowiedzUsuńHaha, boski post! :)
OdpowiedzUsuń"drżące ręce" - znam to ja, mam za każdym razem od przyjścia na świat klientki tylko, że awantura jest od razu :)
OdpowiedzUsuńu mnie "więc chodź pomaluj mój świat" i "wlazł kotek" działają błyskwicznie, ale niedawno dominowała nutę "cicha noc" i też było cud spojrzenie :) post świetny ! Maluszek obłędnie czarujący :)
OdpowiedzUsuńPrzecudowna historyjka. Popłakałam się ze śmiechu.
OdpowiedzUsuńu nas łychy kachy idą na: na "ustrzyki - to stolica Bieszczad jest" i na "to nie jest jakieś tam wi-fi-ryfi, tylko wi-fi, wi--fi" albo rzecz jasna "mam piloto-mam laptopo" czy "park juracki seven" :))))))))))
OdpowiedzUsuńświetnie naprawdę, a bejbi cud
OdpowiedzUsuńmój klient, gdy nie w humorze i bardzo głodny to swój bar mleczny nerwowo szarpie i ciągnie, na co bufetowa jedynie zębiska zaciska :)
OdpowiedzUsuńAle klient fryzurkę ma elegancką!
OdpowiedzUsuńJa oprócz działań kosmetyczki, dostrzegam jeszcze rękę stylisty fryzur :) Ale, ale Evelio, tak to jest, jak się do lokalu wpuszcza klienta w dresie. No i buty, na to koniecznie trzeba zwracać uwagę. Wiem, bo właśnie mam to samo za plecami ;)
OdpowiedzUsuń