Pradziadek mój, poza wspaniałymi, czarnymi, bez siwego dotknięcia, zachowanymi do późnych lat życia włosami, miał jeszcze jedną charakterystyczną cechę: płakał na zawołanie. Nie był to płacz wymuszony, teatralny. Normalny, spontaniczny, reakcja wrażliwca na zewnętrzne bodźce. Od dziecka słyszałam, że to po nim w moich genach zaplątały się łzawe właściwości. Tak po prostu mam. Sytuacja, ścisk w sercu, szef w centrali popędza złącza krzycząc: "wyciskamy! wyciskamy!" i oczy już się szklą. Po narodzinach Kubusia płaczę jakby mniej. Stałam się bardziej odporna, waleczna i już tak wiele rzeczy nie jest w stanie moich kanalików łzowych rozruszać. Lecz przychodzi moment krytyczny i nawet publika nie działa hamująco. Po prawie dwóch miesiącach czekania na umówiony termin wybraliśmy się do neurologa. Mobilizacja, plan dnia podporządkowany, psychiczne nastawienie w normie. Zabrakło jak się okazało ważnego skierowania! Nie. Nie chodzi o to, że skierowano nas z "nie siedzącym problemem"...minęły w końcu dwa miesiące, więc problem w końcu sam usiadł i się rozwiązał. Skierowanie było wypisane na Lesława. Nie wiem skąd ten Lesław przybył. Był i już i utrudniał. Gdy usłyszałam, że nie dostaniemy się do lekarza (to już kolejne medyczne utrudnienia) to najnormalniej w świecie łzy krokodyle popłynęły mi po policzkach. I co się okazało? Lesław przestał być przeszkodą, a neurolog nas przyjął. Może dotarły do niego wieści, że trafiła się mama mniej zrównoważona i bardziej potrzebująca pomocy niż Syn. Diagnoza pocieszająca. JJ emocjonalnie i intelektualnie jest sporo do przodu. Natomiast fizycznie potrzebuje rozruszania, więc dostał skierowanie na WF. Jak to zgrabnie ujął lekarz: "ma pani wspaniałego synka. Leniwego inteligenta". "Po Tatusiu" dodałam ja.

No niestety tak to często w tych kolejkach do lekarza bywa. Mnie jak się okazało dopiero jak przyjechaliśmy zapisano do ortopedy a nie neurologa (zapisywałam się przez telefon i nie znałam nazwisk lekarzy) a neurologa danego dnia w ogóle nie ma. Ale na szczęście nie musiałam czekać następnych 2 miesięcy w kolejce bo panie nas wcisnęły na następny tydzień. Ale po co te stresy??? Najgorsze jest to, że to wszystko się często na lekarzach, którzy przecież nie mają z tym nic wspólnego, odbija.
OdpowiedzUsuńMnie to w takich sytuacjach raczej szlag trafia, chociaż bywa że do łez z tego stanu niedaleko :) Najważniejsze, że wszystko jest w porządku:))
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNasz też z tych leniwych, to samo co Starszak, z tą jednak różnicą, że ze Starszakiem biegaliśmy po neurologach, rehabilitantach, ortopedach itp. (bo był niby niedotleniony, bo miał napięcie mięśniowe, bo ma koślawe kolana ale za to szybciej zaczął mówić, a do tego czysto i wyraźnie) a z Młodszym dajemy sobie na luz.
OdpowiedzUsuńNie powiem, że nie martwiłam się (i nie martwię czasem) ale już jakoś bez paniki.
Poza tym mój Maluch zaczął wszystko w 9 miesiącu czyli i siadanie i raczkowanie i wstawanie.
Co prawda nie śmiga jeszcze, jak Jego rówieśnicy (maj 2011) z trzymaniem lub bez trzymanki ale na wszystko przyjdzie czas...
Cieszę się, że Wam się udało z tą wizytą u lekarza i że jest wszystko w porządku :)))
Pozdrawiam
/asia/
PS. Ja ostatnio dużo płaczę, zwalam to na hormony (na coś trzeba zrzucić, prawda?!)
okazuje się, że dzieci do 16 miesiąca mają czas na naukę chodzenia. szkoda, że mało kto o tym wie i już od roczniaka wymaga się stawiania pierwszych kroków.
UsuńW zasadzie do dobrze się stało, że coś niecoś odziedziczyłaś po dziadku :) .
OdpowiedzUsuńCo do WF mam niejasne wrażenie, że to bardzo popularne skierowanie ostatnio - ot taka moda - nie siada w terminie książkowym na WF, nie pełza z terminie książkowym WF itp...itd...
coś w tym jest. najlepsze jest to, że JJ pełza z zawrotną prędkością, podnosi się na kolana i coraz wyżej sięga. Ale lekarz uważa, że powinien raczkować.
UsuńKurcze, co lekarz to inna teoria/historia. Ja słyszałam, że etap raczkowania może być pominięty, że to siadanie jest najważniejsze...hmmm...
Usuń:)
przecież oczy JJ mówią wszystko :)
OdpowiedzUsuń:) wypłakałaś drogę do lekarza, i dobrze! mnie ciężko odesłać z kwitkiem, zdarzało mi się też płakać, a co! za JJ trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że Was przyjęli!
OdpowiedzUsuńI że wszystko jest ok :)
A zajęcia na WF'ie na pewno będą super!
ps. Witam w klubie tych wrażliwych ;) i uściski dla JJ!
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
OdpowiedzUsuńza waszą czułość w nieczułości świata,
i za niepewność - wśród jego pewności,
za to, że odczuwacie innych tak, jak siebie samych,
za lęk przed światem, jego ślepą pewnością,
za potrzebę oczyszczania rąk z niewidzialnego nawet brudu ziemi,
bądźcie pozdrowieni.
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za wasz lęk przed absurdem istnienia
i delikatność nie mówienia innym tego, co w nich widzicie,
za to, co nieskończone - nieznane - niewypowiedziane
za to, co nieskończone - nieznane - niewypowiedziane
za to, co nieskończone - nieznane - ukryte w was
bądźcie pozdrowieni.
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą twórczość i ekstazę,
za wasze zachłanne przyjaźnie, miłość i lęk,
że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed wami.
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za wasze uzdolnienia nie wykorzystane
za niezwykłość i samotność waszych dróg,
za waszą boską moc niszczoną przez zwierzęcą siłę ,
bądźcie pozdrowieni :)))
Sorki za dlugi komentarz. Tak mi sie skojarzylo, bo ja tez z tych;)
OdpowiedzUsuńdługi, ale wspaniały:-)
UsuńJJ w mig się rozrusza!:) A z tymi lekarzami to czasem brak słów. My po ostatniej wizycie u laryngologa (Tymek miał stwierdzony niedosłuch po urodzeniu i choć ponowne badanie wykazało, że świetnie słyszy z racji wcześniactwa musi być pod kontrolą) mało nie wyszliśmy z siebie, bo nieprzyjemna BABA (inaczej się tego nie da ująć) próbowała zbadać synowi słuch w taki sposób, że wpadł w histerię i badania nie zrobiliśmy. Zero podejścia do dzieci...
OdpowiedzUsuńJa zawsze należałam do zacnego grona płaczek nadwornych. Nigdy zaś w sytuacji trudnej, czy patowej. wtedy zawsze ściskałam poślady i parłam do przodu. Płaczki przychodziły, gdy chowałam pancerz do domowej szafy...
OdpowiedzUsuńWraz z pojawieniem się Nacia przeobraziłam się zaś w prawdziwą sikawkę strażacką - wzruszeniową. Wówczas wyję jak głupia nad losem pokrzywdzonych a gile lecą jak z kranu...(przegięta metafora?;-P)