środa, 29 lutego 2012

dla kogo lekarz?

Pradziadek mój, poza wspaniałymi, czarnymi, bez siwego dotknięcia, zachowanymi do późnych lat życia włosami, miał jeszcze jedną charakterystyczną cechę: płakał na zawołanie. Nie był to płacz wymuszony, teatralny. Normalny, spontaniczny, reakcja wrażliwca na zewnętrzne bodźce. Od dziecka słyszałam, że to po nim w moich genach zaplątały się łzawe właściwości. Tak po prostu mam. Sytuacja, ścisk w sercu, szef w centrali popędza złącza krzycząc: "wyciskamy! wyciskamy!" i oczy już się szklą. Po narodzinach Kubusia płaczę jakby mniej. Stałam się bardziej odporna, waleczna i już tak wiele rzeczy nie jest w stanie moich kanalików łzowych rozruszać. Lecz przychodzi moment krytyczny i nawet publika nie działa hamująco. Po prawie dwóch miesiącach czekania na umówiony termin wybraliśmy się do neurologa. Mobilizacja, plan dnia podporządkowany, psychiczne nastawienie w normie. Zabrakło jak się okazało ważnego skierowania! Nie. Nie chodzi o to, że skierowano nas z "nie siedzącym problemem"...minęły w końcu dwa miesiące, więc problem w końcu sam usiadł i się rozwiązał. Skierowanie było wypisane na Lesława. Nie wiem skąd ten Lesław przybył. Był i już i utrudniał. Gdy usłyszałam, że nie dostaniemy się do lekarza (to już kolejne medyczne utrudnienia) to najnormalniej w świecie łzy krokodyle popłynęły mi po policzkach. I co się okazało? Lesław przestał być przeszkodą, a neurolog nas przyjął. Może dotarły do niego wieści, że trafiła się mama mniej zrównoważona i bardziej potrzebująca pomocy niż Syn. Diagnoza pocieszająca. JJ emocjonalnie i intelektualnie jest sporo do przodu. Natomiast fizycznie potrzebuje rozruszania, więc dostał skierowanie na WF. Jak to zgrabnie ujął lekarz: "ma pani wspaniałego synka. Leniwego inteligenta". "Po Tatusiu" dodałam ja.

wichajstry.blog.onet.pl

niedziela, 26 lutego 2012

marchewka czy kijek

Odkąd sięgam pamięcią, kary nie robiły na mnie większego wrażenia. Oczywiście wprowadzały chaos do świata emocji, zaburzały poczucie mojej wartości, zwiększały żal oraz odczucie niesprawiedliwości i niezrozumienia. Ale nie przynosiły efektu. A jeżeli jakikolwiek, to tylko chwilowy. Natomiast pochwały i nagrody to już inna historia. Dobre słowa, wyróżnienia, głaskanie po głowie i docenienie unosiły mnie ponad ziemię i motywowały. Tak funkcjonuję do tej pory. Siłą nikt niczego jeszcze u mnie nie wskórał. JJ chyba zaczyna poznawać reguły gry. Wczoraj, gdy wpadł w kolejny szał z powodu odebranej myszki do komputera, przestałam reagować. Dość już miałam kolejnej sceny w stylu: "ja Ci udowodnię, kto tutaj rządzi", fochów, faflunienia i "tupania" rękoma. Podobno takie malutkie dzieci nie działają intencjonalnie, nie wymuszają, nie robią na złość. Jeżeli tak jest w rzeczywistości, to brak mi słów na określenie tego, co dzieje się obecnie z Kubusiem. Bo w moim słowniku odnajduję jedynie słowo na M...MUSZĘ to mieć, natychmiast! Brak reakcji spowodował najpierw zawodzenie: mamama ma mama. A cha! Czyli jednak mama znalazła swoje miejsce w repertuarze licznych dźwięków. Po kolejnym braku reakcji uspokoił się, uśmiechnął i zainteresował zabawką. Dzisiaj rano nieświadomie zmienił taktykę. Popatrzył na mnie, powiedział MAMA i dał mi buziaka. Efekt? Wszystko było Jego.




czwartek, 23 lutego 2012

post

Chyba muszę głośno to powiedzieć. Oficjalnie. Zobowiązująco. Tak, aby się nie złamać. Bo powiedziane w skrytości myśli zawsze jakoś można zamydlić, ominąć przepisy, naciągnąć. Wypowiedziane i usłyszane już tak łatwo nie da się oszukać. Na czas Postu rezygnuję ze słodyczy. Nie jest to dla mnie łatwa decyzja, gdyż łasuch ze mnie straszny i bez słodkości na dłuższą metę życia sobie nie wyobrażam.

Intencja?

Cierpliwość obiadowa.


wtorek, 21 lutego 2012

spontaniczne żywienie

Moją przygodę z Kuby żywieniem, innym niż mleko, zaczęłam w jego 6 miesiącu życia. Przerażona obwąchiwałam półki żywieniowe dla maluchów, drżącą ręką przewracałam kartki w poradnikach. Wydrukowałam tabelę żywienia, którą dostałam od przyjaciółki. Pilnowałam składników, porcji i proporcji. Jaskrawym flamastrem zaznaczałam produkty, które już spróbował. Korzyści? Uratowałam psychikę od wariactwa wyboru. Zachowałam spokój i zdrowy rozsądek. Natomiast nie ustrzegło nas to przed alergią skórną. JJ dostał licznych, szorstkich, czerwonych plam na całym ciele. Wizyta u dermatologa i specjalne kremy pomogły. Znowu jest gładki jak pupa niemowlaka. A co zmieniło się w moim stosunku do jego żywienia? Wyrzuciłam poradniki, tabela kurzy się gdzieś na stercie zapomnianej makulatury. BLW, LWB, WBL? Słyszałam, nie czytałam. Nie sądzę, aby coś, co ludzie od początków dziejów robią w naturalny sposób, czyli jedzą, wymagało specjalnych filozoficznych otoczek. Żywienie Kubusia dostarcza mi wielu emocji. Martwię się, gdy nie chce jeść. Irytuję, gdy rozmazuje sobie wszystko po twarzy i wciera namiętnie we włosy. Śmieję się, gdy pluje i robi śmieszne, kwaśne miny. Ale mimo wszystko. Mimo wielu znaków zapytania staram się podejść do sprawy z sercem i matczyną intuicją. JJ dostaje obiadki z łyżeczki, ale gdy jest okazja daję mu zawsze coś na próbę do ręki. Ostatnio, gdy strasznie marudził podczas obiadu, dostał na tackę ziemniaka, marchewkę i kopytka. To wszystko popił naszym kapuśniakiem...ugotowanym na żeberkach, z normalnymi warzywami i przyprawami. Robieniu szumu wokół karmienia, mówię stanowcze NIE.




sobota, 18 lutego 2012

mów mi TATA

Od dłuższego czasu JJ namiętnie powtarza ba ba ba ba. Co w euforię wprowadza obie Babcie. Mama wytrwale powtarza ma ma ma ma. Ale nie robi to na Synu wrażenia. Bo co ta mama ma, to on za bardzo nie wie. Przecież mama jest, to każdy widzi, więc po co wołać. Natomiast kilka dni temu wyrwało mu się delikatne, miękkie w swych literkach, nieśmiałe wręcz ta ta. I nie wzbudza to we mnie zazdrości, gdyż Tata, tatą jest iście tatowym i należy mu się dumna nagroda. Kris nie należy do mężczyzn żywcem wyjętych z ckliwej opery mydlanej. Nie patrzy godzinami głęboko w oczy, o romantyzm u niego trudno, kwiaty przynosi rzadko, komplementem sypnie rozważnie i szczerze. Po narodzinach Kubusia nie siedział przy nas 24h, lecz załatwiał sprawy, kupował kolejne laktatory i organizował własne pępkowe. Na spacery singiel tata wychodzi niechętnie, w sobotnie wieczory odwiedza znajomych. Ale za to jest bardzo odpowiedzialny, rozsądny, spokojny, daje mi ogromne poczucie bezpieczeństwa, akceptacji oraz wolności. I co najważniejsze Tatą jest wspaniałym. Oczywiście czasu potrzebował sporo, aby się z tym wszystkim uporać. Do szału doprowadzały mnie kolejne pytania: "dałaś mu smoczek?", po moim maratonie w usypianiu płaczącego JJ lub pytania typu: "teraz je? nie je? to co? zabawa? nie??? spacer?". Gdy jechał do Niemiec poprosiłam go, aby kupił Kubie obiadki hipp. Na kartce napisałam rodzaje i coś w stylu: "z królikiem, z indykiem". Przywiózł słoiczki owocowe z dumą mówiąc: "ale mają wybór! nawet obiadki mają!". Uśmiechnęłam się w duchu ze zrozumieniem i odparłam: "świetne zakupy Kochanie". Zazdroszczę Krisowi spokoju i opanowania. Gdy ja błyskawicznie dostosowuję się do zmiennych nastrojów Kubusia i gdy radosny jest, śmieję się w głos, aby za kilka sekund, gdy zaczyna marudzić wpadać w złość, On zachowuje stoicki spokój i rozładowuje napięcie. Bywały chwile, gdy potrafił szybciej ode mnie utulić i uspokoić Małego. Lubię przypatrywać się ich rozwijającej się relacji. Często łapię się na tym, że zamiast zająć się własnymi sprawami, gdy Kris przejmuje straż opiekuńczą, ja siedzę przy nich i gapię się zauroczona.





środa, 15 lutego 2012

historia pewnego powonienia

Węch to niezwykły zmysł. Potrafi wzbogacić nasze życie o nieziemskie doznania lub sprawić, że kurczymy się z niesmakiem. To co dociera do zmysłów, jednocześnie dociera do wspomnień. Do obrazów z wakacji o zapachu ziół oregano, do twarzy mężczyzny, który pachniał jak żaden inny, do myśli o jagodziankach konsumowanych podczas powrotu z letniej imprezy. Czasami były to zapiekanki z dodatkami blisko Centralnego. Kto jadł, ten wie. Lubimy kojarzyć zapachy z przyjemnością. Dlatego większość z nas wabią perfumy, słodkości, aromaty. Ja od dziecka faworyzowałam zapachy specyficzne. Rozpływałam się w woni zapachu garażu dziadka, piwnicy babci. Do długości ubóstwiałam "śmierdziucha" z pycha Carlosa i zapach jego tylnych łap. Lecz obecnie moje życie zdominowały inne wonne delicje. Uzależniłam się. Moim zapachowym narkotykiem stał się poranny oddech Kubusia oraz jego...kupa. Wyczuwam ją na odległość. Sekunda. Jest. I powstrzymać się nie mogę, aby zawiniętej już w pampersa, przed wyrzuceniem raz jeszcze nie niuchnąć.



lenc.blog.onet.pl

wtorek, 14 lutego 2012

sobota, 11 lutego 2012

sporty ekstremalne w 10 miesiącu

Gdy JJ był jeszcze malutki, słyszałam z wielu stron: "korzystaj z sytuacji, że jest mało mobilny. Gdy zacznie się przemieszczać...skończy się". Rzeczywiście coś się skończyło. Ale zaczęła się zabawa i sporty ekstremalne. Kubuś nie ma ulubionej dyscypliny sportowej. Wszystkie zawody traktuje bardzo poważnie, z zaangażowaniem trenuje każdego dnia, daje z siebie wszystko i marzy o podium. Poranek rozpoczyna od dyscypliny: kto krzyknie głośniej bawimy się! A później to już jakoś samo się kręci. Dłubie rodzicom w ustach, gryzie w nos, wyrywa rzęsy i szarpie za brwi, czołga się po twarzy mamy, goni kota kotu, zjada korale, bransolety i pastę do zębów. Wbrew założeniom, że celulozę trawi jedynie krowa, udowadnia, że trawi ją również On. Zresztą wydaje mi się, że w kategorii piórkowej w zmaganiach z papierem toaletowym, ma szansę na start w Olimpiadzie. Ubóstwia prace domowe: pełzanie za mopem, szarpanie za suszarkę z bielizną, deskę do prasowania oraz odkurzacz. Aby przyspieszyć pranie, wali niczym zawodowy bębniarz w pralkę. O rośliny bardzo dba. Trenuje rzuty pustą konewką, ciągnie za liście i stara się za wszelką cenę je skonsumować. Tu ponownie ta celuloza daje nam coś do zrozumienia. Na modzie się zna. Ale po spożyciu kilku egzemplarzy pism modowych, któż by się nie znał. Na łóżku turla się z piskiem, z pozycji siedzącej rzuca się z impetem w tył. Nie rozumiem czemu wprowadza go to w zadowolenie i słabo mi, gdy pomyślę, że powtórzy to na płytkach w łazience. O dziwo nie powtarza. Przesuwa skrzydła szafy, dobre dziesięć minut otwiera i zamyka jedną szufladę i zastanawia się każdego dnia na nowo jak otworzyć drzwi od strony mocowania do framugi. Dwa tygodnie temu stwierdził, że w przyszłości zostanie DJ'em. Z muzyką budzi się, funkcjonuje i zasypia, wykonując przy tym trudne do określenia ruchy tułowia. Gdy nie tańczy, to jak tylko ma okazję, łapie się z upodobaniem za siusiaka. Ale jak nazwać ten sport? Nie wiem. Wiem natomiast, że w momencie przedłużającego się spokoju, gdy cisza zbyt długo, aż z niepokojem w uszy kłuje...JJ zdetonował pudełko z zabawkami.

P.S. od dwóch dni bije brawo...w pozycji leżącej, stopami.





fot. Evelio




poniedziałek, 6 lutego 2012

atrakcyjny przyjaciel

W naszym mieście atrakcji dla maluchów jest jak na lekarstwo. Są zajęcia na basenie oraz...zajęcia na basenie. Żadnych wygibasów, muzycznych uniesień, plastycznych inspiracji, warsztatów, pełzania z dziećmi w klubokawiarni dla rodziców. Gdy zajęcia już się gdzieś odbywają to tylko dla tych starszych urwisów. Natomiast o najmłodszych i ich mamach nikt nie myśli. Osobiście bardzo nad tym ubolewam. Nie chodzi mi nawet o jakieś szczególne rozwijanie Kubusia. Chodzi o to, aby miło spędzić czas w fajnym towarzystwie. Staram się często organizować Małemu spotkania z kumplami, ale teraz przy mrozach i częstych katarach, nasze możliwości towarzyskie zostały ograniczone do minimum. Tym sposobem JJ zyskał nowego kolegę. Uwielbia go. Śmieją się razem, pokrzykują, opowiadają z zaangażowaniem to co ich spotkało, gestykulując przy tym z entuzjazmem. Pokazują sobie różne rzeczy. Robią dziwne miny. Gdy spotkania nadchodzi kres, dają sobie soczyste buziaki i padają we wzajemne objęcia.


  


fot. Evelio

sobota, 4 lutego 2012

poczuć to raz jeszcze

Pojawienie się w naszym życiu Kubusia, było dla mnie tak wielkim przeżyciem, że przez pierwsze tygodnie nie potrafiłam sobie tego wszystkiego poukładać. Przez pierwsze miesiące po omacku poznawałam jego potrzeby, odczytywałam w jego oczach własną nową rolę. W sumie rolę życia, jaką jest bycie Mamą. Nie był to łatwy czas. Gdy wtedy w umyśle pojawiała się myśl, że mogę ponownie przez to przejść, że ponownie mogę być w ciąży, z przerażeniem odganiałam podszepty w ciemny kąt. Ciało spinało się, serce przyjmowało na klatę przeraźliwy lęk. O nie! Zdecydowanie nie! Najbardziej chyba przerażało mnie to, że JJ jest jeszcze taki malutki i nie wyobrażałam sobie, jak mogłabym opiekować się nim, będąc jednocześnie w ciąży. Czas mijał szybko. Poznajemy się nadal, ale są to nowe dni pełne miłości, ciepła i w sumie wzajemnego zrozumienia. Jest bezpiecznie. W tym tygodniu tatą został M. Przysłał Krisowi zdjęcie Synka. Ucieszyłam się bardzo, ale gdzieś w zakamarkach duszy poczułam ukłucie zazdrości. Zazdrości o tę wyjątkową chwilę, jaką są narodziny własnego dziecka. O chwilę, której zbyt często w życiu ponownie nie przeżyjemy. Usiadłam obok Krisa i zaczęliśmy oglądać filmiki z Kubusiem. Mamy chociaż to, gdy wspomnienia zaczną się zacierać.




Aktor pierwszego planu: JJ

piątek, 3 lutego 2012

osobisty dietetyk

Nigdy nie byłam mocna w trzymaniu jakiejkolwiek diety. Oczywiście na początku moja motywacja rosła niczym balon nadmuchiwany do granic wytrzymałości, ale szybko pękała. BUM i od razu sprowadzałam swój zapał na ziemię. Wynikało to prawdopodobnie z tego, że przy każdej diecie wymagana jest silna wola, wytrwałość w oczekiwaniu na efekty i przede wszystkim regularność w spożywaniu posiłków. Niestety ten ostatni punkt zawsze był moją słabą stroną. Przed ciążą podjęłam ostatnią próbę walki z własnymi słabościami. Wzięłam udział w specjalnym programie przygotowanym przez pobliski przybytek fit. Specjalne ćwiczenia, raz w tygodniu przysyłana na maila dieta z podziałem na posiłki i propozycją dań. I co? Tylko ja wiem, jak wielką ulgę poczułam, gdy dowiedziałam się, że spodziewam się dziecka. Wtedy wszystko puściło, a raczej to ja sobie odpuściłam. Odpuszczałam sobie również po urodzeniu Kubusia. Ale przychodzi taki moment, że trzeba powiedzieć sobie dość i zadbać o swoje zdrowie. Bo ile można zwalać nieregularność posiłków, jedzenie byle czego i pomijanie np. obiadu, na karb intensywnej opieki nad dzieckiem. I nagle mnie olśniło. To jest to! Mój osobisty dietetyk. Nie znajdziecie jego oferty w telewizji, gazetach, internecie. Na próżno poszukiwania rozpoczynać w ofertach firm odchudzających. Moim osobistym dietetykiem jest JJ. Pięć posiłków w ciągu dnia. Śniadanie, drugie śniadanie, obiad, deser, kolacja. Każdego dnia o tej samej porze. Ostatni posiłek o 18.00. Dużo warzyw, owoców, najlepsze produkty dobrane w przemyślany sposób. Co Wam to przypomina? Założenia zdrowego żywienia? Dlatego od pewnego czasu jem zaraz po Kubusiu. Staram się również, aby to co znajduje się na moim talerzu było zdrowe i pożywne. Do tej pory nikt nie potrafił mnie tak skutecznie zmobilizować.


http://www.nietylkodzieciaki.pl/