czwartek, 31 marca 2011

dialogi z życia wzięte

W ramach codziennego spaceru, aby odhaczyć jakąkolwiek aktywność przed porodem, odwiedziłam sklep zoologiczny. Gdy już kupiłam co kupić dla kota miałam, do pomieszczenia wszedł młody chłopak i mętnym głosem zapytał ekspedientkę: "Proszę Pani czy w tym pokarmie dla kanarków są ziarna marihuany?". Coś mi podpowiada, że nie kierowała nim niebywała troska o zdrowie kanarka.

A tutaj dialog już z innego, niedługo bliskiego mi świata:

wtorek, 29 marca 2011

coraz dalej

W ciąży zachodzą ciekawe zjawiska geodezyjne. Nie wiem jak to możliwe, ale wszystkie sklepy, mieszkania znajomych i szpital coraz bardziej oddalają się od mojego domu. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że dotarcie do wybranego i dobrze znanego celu zajmuje mi każdego dnia coraz więcej czasu? Przecież to na pewno nie spadek formy, spowolniałe ruchy i ciężki brzuch. Dzisiaj miałam drugie KTG. W zeszłym tygodniu spacer do szpitala zajął mi 20 min. Dzisiaj tę samą drogę przebyłam w 30 min. I aż ciśnie się na usta pytanie wprost z podręcznika fizyki: o ile km wydłużyła się droga z punktu A do punktu B? 

Dobrze, że centrum handlowe nie oddaliło się na tyle, aby do niego nie dotrzeć. Stąd też mój ostatni już ciążowy nabytek: koszula w kratkę. Zakrywa brzuch i będzie służyła także po porodzie, kiedy astronautę trzeba będzie karmić piersią.  


niedziela, 27 marca 2011

"tłumacz płaczu dziecka"

Kusi bardzo. Snuje marketingowe obiecywanki o pięknym i spokojnym życiu z niemowlakiem. Nareszcie będzie jak z reklamy pieluch. Dziecko wiecznie uśmiechnięte, pachnące, kica po mieszkaniu w różowym stroju króliczka. Mama zrelaksowana, wypoczęta i zadbana, bo nareszcie skończył się jej koszmar. Nareszcie jej dziecko przestało płakać. Niebo na ziemi. Bo mama w końcu ma gadżet życia: wykrywacz płaczu dziecka. I byłabym nieszczera pisząc, że nie pojawiła się w mojej głowie myśl "to jest to! kupujemy". Ale szybko mnie otrzeźwiło. Na temat mojej reakcji na płacz małego astronauty nie wypowiem się z oczywistych względów. Natomiast wiem jedno. Płacz malucha to w pierwszych tygodniach życia jego jedyny sposób na komunikację z otoczeniem i rodzice powinni dać sobie trochę czasu, aby ten nowy język poznać, tak jak dziecko przez długie miesiące będzie uczyło się języka rodziców. On nie ma okazji urodzić się z takim gadżetem, który automatycznie przetłumaczy mu otoczenie. Trochę szkoda, że świat idzie w tym kierunku. Nie mogę pozbyć się wizji przyszłości: ludzie ze skanerami emocji. Niedługo zdolność empatii oddamy w ręce maszynki, która wyświetli nam hasła: złość, miłość, wstyd, strach.


zdjęcie z zabawkowicz.pl

czwartek, 24 marca 2011

system nagradzania

Od kilku lat stosuję dość zabawny system. Gdy czuję, że się napracowałam, zrobiłam w końcu coś, do czego zebrać się w żaden sposób nie mogłam lub udało mi się załatwić sprawę, która wcześniej wydawała się nie do załatwienia, wtedy funduję sobie w pełni świadomie jakąś przyjemność. W dwóch sytuacjach już na wstępie wiem, że nagroda pojawi się na pewno: gdy mam załatwić coś w urzędzie lub czeka mnie wizyta w przychodni lub szpitalu. Wiem, że zdarzają się wyjątki, ale najczęściej wychodzę zdenerwowana, bo znowu zostałam potraktowana w sposób: powinna Pani już wszystko wiedzieć, a my nie jesteśmy od udzielania odpowiedzi w oczywistych kwestiach. Od tego tygodnia spotkania z moim lekarzem mam co tydzień podczas szpitalnego KTG. Dzisiaj pierwszy raz pojawiłam się na naszej Izbie Przyjęć. Stoję w kolejce i nagle słyszę jak ktoś z okienka wskazuje mnie palcem i mówi:

"Pani przyszła ze sobą?"

I już wiem, że dzisiaj to będzie Magnum oblane białą czekoladą.

poniedziałek, 21 marca 2011

wiosenny powiew z imieniem na ramieniu

Za nami już pierwszy wiosenny spacer. Uwielbiam ten czas, kiedy wszystko budzi się do życia, słońce grzeje twarz, schować już można kurtki zimowe, bo brzuch dodatkowo podgrzewa organizm, z ogródków dochodzi dźwięk grabionych trawników, na niebie pojawiają się klucze ptaków a w wazonie kolorem bawią tulipany. Na wiosenne wyprawy mam ochotę wydrukować sobie na koszulce: nasz syn nie ma imienia. Załatwię wtedy dwie kwestie podczas rozmów ze znajomymi: tak - to syn, nie - nie wybraliśmy imienia. Śmiejemy się, że jak astronauta wyjdzie na świat, to wtedy sam się nam przedstawi.

Ola: no to jak w końcu będzie miał na imię wasz syn?
Evelio: nie wiem. Kris nie chce zgodzić się na Carlosa ani Dextera. (No cóż. Trudno zgodzić się na to, aby syn miał imię po kocie lub seryjnym mordercy z ulubionego serialu).
Ola: uff...dobrze, że jest jeszcze Twój mąż, który może coś wymyśli.
Evelio: zdecydowanie! do tej pory zaproponował jedynie Pistacjusza.

Wiosenny zestaw dla Pistacjusza.






sobota, 19 marca 2011

dla kogo wózek?

Na wybór wózka daliśmy sobie sporo czasu, ponieważ tak jak do wielu rzeczy podchodzę bardzo spontanicznie, to w tej kwestii chciałam wykazać się zdrowym rozsądkiem. Kilka miesięcy temu włączył mi się obserwator uliczny. Tak jak za dawnych czasów, gdy miałam kupić sobie nowe buty lub torebkę i gapiłam się na wszystkie buty i torebki ulicy, tak teraz ogarniałam spojrzeniem wszystkie dziecięce czterokołowce. Bawiła mnie ta wymiana spojrzeń. Dziewczyna z wózkiem patrzyła na mój brzuch, ja intensywnie wpatrywałam się w elementy wózka starając się złowić firmę produkującą pojazd. Później przerzuciłam swoje zainteresowanie na wózki znajomych. I tym sposobem trafiliśmy na ten jedyny. Nie było w tym wypadku mowy o planowanym wcześniej zdrowym rozsądku. Obmacaliśmy produkt dokładnie w sklepie, a nasz model zamówiliśmy przez INTERNET. Wybraliśmy Concord Fusion, z gondolą Sleeper i fotelikiem do 13 kg ION. I teraz zastanawiam się dla kogo jest ten wózek? Dla nas, dla astronauty, czy dla obrażonego kota, który znowu zaczął żyć w przekonaniu, że po wcześniejszym zakupie dla niego specjalnego łóżeczka, przywieźliśmy mu idealny pojazd na czterech kołach i teraz godzi się z rozczarowaniem, ponieważ nie ma do niego dostępu.





czwartek, 17 marca 2011

jak spakować walizkę?

Oczywiście fizycznie, jak spakować walizkę, dobrze wiem. Otwieram walizkę i układam w niej wszystkie przygotowane wcześniej rzeczy do spakowania. Psychicznie gotowa nie jestem w ogóle. Czuję się jak za czasów studiów, gdy musiałam uczyć się do trudnego egzaminu. W momencie, gdy usiadłam do notatek, nagle okazywało się, że trzeba pojechać do miasta załatwić niecierpiącą zwłoki sprawę, w domu nagle znalazło się coś do posprzątania, a lodówka co pięć minut wzywała oferując coś dobrego do przekąszenia. Mija nam właśnie 35 tydzień. Dla komfortu psychicznego walizka do szpitala powinna być już przygotowana, bo a nuż nasz astronauta postanowi wyjść na świat wcześniej. Tymczasem okazuje się, że na zwolnieniu jest nagle TYLE spraw do załatwienia, że na pakowanie nie ma czasu. A prawda jest taka, że to całe pakowanie symbolizuje gotowość do porodu i macierzyństwa. Tylko jak tego dokonać skoro, mimo wcześniejszej naiwności, okazało się, że psychicznie przygotować się do tego podczas ciąży nie jestem w stanie, bo jak przygotować się na nieznane?



poniedziałek, 14 marca 2011

jak kameleon w ciąży

Przez wiele lat byłam chodzącym przykładem "szklanki do połowy pustej". Z lękiem w sercu, wiecznie niezadowolona z siebie, z krytykiem wewnętrznym ostrzejszym od ostrza brzytwy. Szybko ulegałam presji otoczenia w narzekaniu i wyszukiwaniu potwierdzenia, że przecież się nie da. Wolałam trzymać się pracy, w której się nie spełniałam, a później użalać się nad sobą jak mam źle, zamiast otworzyć gazetę z ogłoszeniami i zacząć coś zmieniać. Nie wiem kiedy nastąpił przełom. Nie potrafię jasno określić impulsu, który skłonił mnie do pracy nad sobą i do zmian. Po prostu stało się. Od wielu miesięcy jestem lżejsza o worek z kamieni pesymizmu, a optymizm nie waży zbyt wiele. Mam odwagę zmieniać, gdy coś mi nie odpowiada, nie płaczę, nie marudzę, tylko biorę los w swoje ręce i zmieniam kształt mojej własnej rzeczywistości. Co gdy spotykają mnie rzeczy, na które nie mam wpływu? Znajduję w nich pozytywne i konstruktywne dla mnie strony. Tak właśnie przechodzę ciążę. Zostały mi cztery tygodnie. Na wiele już nie mogę sobie pozwolić, ale na niedogodności znalazłam wytłumaczenie.

Kobieta w obecnych czasach, moim zdaniem ma przechlapane. Z jednej strony słyszy, że powinna być sobą, a On kochać ją powinien bezwarunkowo, nawet z brudem za paznokciami i tłustymi włosami. Ale z drugiej strony dostaje z każdej strony setki porad jak: ugotować pysznie, treściwie, ale dietetycznie, aby On najadł się na długie godziny, jak być perfekcyjną panią domu, ale w najmodniejszej sukience, aby podobać mu się zawsze, by miał ochotę zaraz po przyjściu z pracy rzucić się na nią w progu z namiętnymi pocałunkami. Ona mu w tym czasie pokaże nowe sztuczki zaczerpnięte wprost z poradnika Kamasutry, który studiowała, jednocześnie wkładając marchewkę do blendera, robiąc sobie pedicure i ćwiczenia na brzuch, uważając przy tym, aby nie zadławić się kolejną pigułką "suplementu diety na odchudzanie".

Nie powiem, że sama nie ulegałam tej nagonce. Ale ciąża pozwoliła mi się zatrzymać i zadać sobie kilka pytań co z tego wszystkiego wybieram i co jest mi bliskie, a co z przyjemnością odrzucę i do czego po ciąży już raczej nie wrócę. Zdałam sobie sprawę z tego, co w moich wyborach wynikało ze mnie, a co z presji otoczenia, której łatwo się poddałam.

Dzięki regułom gry ciążowej wiem, że:

1. kilkanaście kilo plus jest do wytrzymania, a brzuch coraz cięższy, stękanie i sapanie, raczej mnie bawią niż męczą. I wiem, że tęsknić będę za chwilami, gdy jak wieloryb siedziałam na kanapie i gładziłam piłkę;
2. trudności z oddychaniem to motywacja, aby wstać i poćwiczyć głębokie wdechy i wydechy;
3. suszy mnie każdego dnia jak na porządnym kacu, co nauczyło mnie pić duże ilości wody niegazowanej. Zawsze miałam z tym problem. Mój organizm potrafił przetrwać dzień na jednej porannej kawie, a teraz jestem przynajmniej odpowiednio nawilżona;
4. nauczyłam się wieczorami mniej pić, dlatego w nocy do toalety w ogóle nie wstaję. Pierwsze łazienkowanie zaliczam rano, po przebudzeniu;
5. zrozumiałam, że do szczęścia nie potrzebuję wszystkich najmodniejszych elementów z najnowszej kolekcji. Miło jest mieć jakieś modne akcenty w szafie, ale góra kilka, a nie kilkanaście. Cóż za cudowne uczucie oszczędności. Pieniądze wolę teraz przeznaczyć na nową płytę niż na nowy ciuch, bo wiem, że z tego co mam w szafie spokojnie coś fajnego wybiorę;
6. buty na obcasie - już nie jestem taka pewna czy za nimi tęsknię. Ja ich chyba wręcz nie lubię, bo przyprawiają mnie o ból kręgosłupa. Całkowicie z nich nie zrezygnuję, ale zdecydowanie ograniczę "spożycie".
7. nareszcie mogę odpuścić sobie zajęcia fitness. Przed ciążą z wielkim poczuciem winy kombinowałam co zrobić, aby poleżeć na kanapie przed telewizorem, zamiast pocić się na siłowni. Oczywiście na początku ciąży obiecywałam sobie, że jak tylko będę mogła, wrócę do ćwiczeń. Teraz wiem, że nie wrócę, bo po prostu tego nie lubię. Już znalazłam sobie zajęcia taneczne z jazzu i chętnie popływam w basenie. Może wrócę na zajęcia z jogi, bo dzięki temu przy następnej ciąży bez trudu ogolę nogi, bikini i obetnę paznokcie stóp.
8. kryzys na alkohol też już minął. Jeszcze jakiś czas temu odgrażałam się, że jak już będę mogła pić, to wyjdę z domu w piątek, a wrócę w niedzielę. Nie wrócę w niedzielę. Ja nawet w ten piątek nie wyjdę;
9. polubiłam siedzenie w domu. Wiem, że jednak do realizacji siebie, nie potrzebuję codziennego ubierania sie w "mundurek" i odbywania spotkań. Aby się dowartościować nie muszę już rzucać kreatywnymi pomysłami jak z rękawa i udawać, że śmieszą mnie żarty innych. Oczywiście mam już pewien zawodowy plan na przyszłość, ale chciałabym zacząć robić coś, co przyniesie korzyść też innym ludziom i wiem, że mi się to uda.
10. najwspanialsze jest jednak to, że mimo braku spontanicznego i wyluzowanego seksu, moich dość częstych gazów (w ciąży wszystko się rozluźnia, i nie na wszystko ma się wpływ) i ślinotoku nocnego, który spływa na poduszkę mojego męża, On nadal mnie akceptuje.

zdjęcie ze strony http://www.minikraina.pl/

piątek, 11 marca 2011

jak dorośli uczą dzieci kłamać

Przetrwać nalot dwóch siedmiolatek to nie lada sztuka. Zaczęło się niewinnie. Pukanie do drzwi, w progu córka sąsiadki z koleżanką i pytanie czy może do toalety, gdyż mamy nie ma w domu. Nie zdążyłam się obejrzeć, a dziewczyny zrzuciły kurtki i pędziły już po całym domu za kotem Carlosem. "Proszę się nie martwić, ja jestem specjalistką od kotów" - powiedział Pączuś z powagą. I nie było to jej ostatnie zdanie: "jak masz na imię?, o! jaki ładny pokój dla dzidziusia! czy mogę położyć się w łóżeczku? czy jak urosnę, zamienisz się ze mną na mieszkania? jak dziecko wyjdzie Ci z brzucha, to nauczę Cię kilku kroków z zajęć baletowych, na które chodzę". Tu na chwilę przerwę, bo muszę zaznaczyć, że wyobrażenie Pączusia w trykotach w roli nauczycielki to bezcenne doznanie. "Ale masz sypialnię! co jest w tej szufladzie? założysz mi na chwilę korale? podarujesz mi te korale? czy jak zdejmę buty, to mogę położyć się na łóżku? nie mogę? dlaczego? gracie w hokeja? a co to golf? co to liczi? co to fanta?". Pod pretekstem wyjścia do sklepu wybawiłam dziewczyny z mieszkania. Sąsiadki córkę oddałam pod opiekę jej mamie, a Pączusia odprowadziłam do domu.

Evelio: jak wytłumaczysz mamie to, że wracasz później ze szkoły?
Pączuś: powiem, że musiałam dłużej zostać na lekcjach.
Evelio: to jest kłamstwo. dlaczego chcesz skłamać?
Pączuś: bo wczoraj tak powiedziałam i mama uwierzyła.
Evelio: ale dlaczego kłamiesz? dlaczego nie możesz powiedzieć mamie, że po lekcjach chwilę bawiłaś się z koleżanką?
Pączuś: bo mama wtedy krzyczy i jest zła!
Evelio: zła?
Pączuś: tak! zła na cały świat!

Jak szybko dzieci uczą się kłamać, aby uniknąć naszej złości. Złości na cały świat.

wtorek, 8 marca 2011

Dzień Kobiet

Walentynek z mężem dla zasady nie obchodzimy, albo obchodzimy w specyficzny dla siebie sposób. Za to Dzień Kobiet darzymy niezwykłym sentymentem. I słuchać już nie mogę tych wszystkich dyskusji na temat 8 marca. Głosów feministek twierdzących, że święto to jest poniżające lub mężczyzn, dla których to przestarzała tradycja. Jak wszystko co w życiu nas spotyka i o czym tak często przekonuję się podczas ciąży, również Dzień Kobiet jest sprawą indywidualną i osobistą. Oczywiście bardzo poruszają mnie sprawy kobiet i gotowa wydrapać jestem oczy, gdy słyszę, że ktoś nie życzy sobie mojej obecności w pubie podczas meczu, bo to męska rozrywka lub gdy pada zdanie: kobiety muszą to, a mężczyźni muszą tamto. Ale to chyba słowo "muszą" tak na mnie alergicznie działa. Moim zdaniem wszystko to kwestia granic, a raczej indywidualnego odczuwania tych granic. Uważam, że kobieta może prać, prasować, gotować, sprzątać, cerować skarpety męskie nawet całą noc i myślę, że nie ma w tym nic pozbawionego godności, dopóki jest naprawdę szczęśliwa, spełniona i czuje w relacji równowagę. I właśnie tej równowagi życzę nam wszystkim: wspaniałym kobietom!

Ostatnio w programie "Babilon" jedna z feministek stwierdziła, że nie życzy sobie, aby mężczyzna otwierał jej drzwi, ponieważ w ten sposób oddaje mężczyźnie władzę nad otwieraniem drzwi i zapewne nad samymi drzwiami również.

Evelio do męża, który w ostatnią sobotę chwycił za odkurzacz: Kochanie zostaw ten odkurzacz! nie jestem pewna czy zniosę myśl, że masz nad nim władzę!


sobota, 5 marca 2011

"a ja rosnę i rosnę..."

"...i niedługo przerosnę...". W sumie co przerosnąć brzuch miał, już dawno przerósł. Jest większy od brzucha przyszłego taty i chyba dogonił już brzuch męskiego rekordzisty w hodowaniu brzucha w naszym towarzystwie. I śmieszy ta jego wielkość. Ostatnio postawiłam sobie na nim miseczkę z musli i jak się okazało, mleko mogłam spożywać bez podtrzymywania naczynia. Ale nie należy dziwić się wielkości brzucha, gdyż wczorajsza wizyta u lekarza wykazała 2 700. Astronauta rozwija się bardzo dobrze i mimo porannej pory wierzgał nogami jak oszalały. Nic się nie skraca, nic nie otwiera, więc na razie maluch pozostaje w błogim swoim świecie płodowym, gdzie z zaangażowaniem ćwiczy już swoje źrenice, obrasta tłuszczem i wzmacnia płuca.

Lekarz: z wyników jasno widać, że przedkłada Pani pączka nad kotlet schabowy. Ale w sumie nie jest źle, więc nie ma się czym martwić.

Z uwielbieniem odwijam z szeleszczącego papierka "Białego Michałka" myśląc przy tym: "ale w sumie nie jest źle".

Nasz licznik: 34 tydzień (8 miesiąc)

środa, 2 marca 2011

ulubione ciążowe pytanie

Przyzwyczaiłam się już do standardowych, wciąż tych samych ciążowych pytań. Jak zwykłe "dzień dobry" traktuję pytania: wymiotowałaś? jakie masz zachcianki? chłopiec czy dziewczynka? jak będzie miał na imię? ile przytyłaś (właściwie nie pojęłam jakie to ma znaczenie)? rodzisz naturalnie czy przez CC? Ale moim faworytem jest pytanie: co Ty właściwie robisz na tym zwolnieniu? I już odpowiadać mi się nie chce, więc mówię, że NIC, bo nic nie robić to przecież też sztuka. Ale dzisiaj wpadła mi do głowy pewna myśl. Powszechnie uważa się, że gdy ktoś przerzuca przez cały dzień kilkukilogramowe worki, to znaczy, że ciężko fizycznie pracuje. Ale kobieta, która przez cały czas nosi w postaci brzucha kilka kilo plus i normalnie nie pracuje, to znaczy, że się obija? Przecież taka kobieta dokonuje rzeczy w normalnym świecie niepojętych. Równocześnie przenosi kilkukilogramowy "worek" i dba o siebie, sprząta, gotuje, chodzi na spacer, spotyka się z przyjaciółmi, robi zakupy, kocha się z mężem, a nawet skręcić lampę i wbić młotkiem gwoździe potrafi, co miało miejsce dzisiaj.

Poczułam już wiosnę. Więc wprowadzam ją do ciążowej garderoby. W tym sezonie odkryłam, że kolor może niesamowicie podkreślić jakiś wzór. Tak moim zdaniem działa zieleń na paski.