Cieszę się, że wśród tych wszystkich dni trudu macierzyńskiego, pojawiają się takie, które pozwalają naładować akumulatory, szybko resetują wspomnienia gorszych chwil, a także dodają siłę, aby radośnie myśleć o przyszłości. Takie dni podarowała nam końcówka szkolnego lata. Uwielbiam zapach gorącego letniego powietrza zmieszanego z powiewem wczesnej jesieni, bujanki w cieniu pod drzewem czereśni, grę liści i słońca, maliny, których jeść nie mogę, ale z przyjemnością zrywam, ciekawy wzrok JJ, który podąża za wszystkim czym natura wokół porusza, domowe pierogi z jagodami i świeżego, przed chwilą wyciągniętego z wody karpia z dynią, zjedzonego w spokoju łowieckich jezior. Dla takich dni oraz wspomnień zapachów i smaków warto czekać do następnego roku. Za rok nowe doznania przeplatane zapewne ciągłym "a cio to?".

A nie masz tak, że już sama mina dziecka pyta "A cio to?" :D Ja mam non stop :)
OdpowiedzUsuńNo, jeszcze trochę i będzie pytać "A dlaczego", Julka właśnie przechodzi ten etap ;-)
OdpowiedzUsuńPiękne jest to, że od teraz co roku te chwile będą trochę inne, bo oglądane też innymi oczami :).
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że przyszłe lato faktycznie zapowiada się ciekawie:D
OdpowiedzUsuńach jaka beztroska, tylko pozazdrościć ;) łap chwile, tak szybko mijają :) Sylwia
OdpowiedzUsuńcudo :) też znam tę fascynację ruszającymi się na wietrze gałązkami :) nasz Stach chyba będzie botanikiem :) a czemu malin nie?
OdpowiedzUsuńAchhhhh jaki pejzaż pikny namalowałaś w mojej wyobraźni. No to dołączam sie do grona mam botaników przyszłych, bo nasz Szuszuń też zielone lubi baaaardzo;-)
OdpowiedzUsuńA za rok to już w ogóle superowo będzie...
No i kondycję podbudujemy troszkę;-)
hihi:-) zdecydowanie za rok kondycja pójdzie w ruch:-)))) Agnieszko cudownie, że wróciłaś!:-) a malin nie mogę, gdyż na nie JJ na pewno jest uczulony...przetestowałam ten fakt kilka razy:-)))
OdpowiedzUsuń